Antykryzys w praktyce
Napisałem kilka tekstów na temat teorii spiskowych, ale czas też zająć się w końcu praktyką, czyli faktami na temat działań podejmowanych przez miłościwie nam panujący Rząd. Nie przypuszczałem nawet, że tak krytykowana ostatnio tzw. „Tarcza Antykryzysowa”, jest bublem aż tej klasy…
Gdyby ktoś spytał mnie wcześniej o przyjęte rozwiązania, to pewnie niektórych bym bronił, bo wyglądały na papierze jako tako. Choćby możliwość uzyskania jednorazowego wsparcia dla samozatrudnionych, czy mikroprzedsiębiorców. W końcu dla na najmniejszych i te symboliczne kwoty, mogą być często, przy jednoczesnym zwolnieniu z opłat ZUS i odroczeniem płatności podatków, również elementem, który pozwoli przetrwać choćby kilka tygodni, bo miesięcy już raczej nie.
Jednak konia z rzędem (albo konia z Rządem) temu, komu uda się załatwić coś „elektronicznie” w Urzędzie Pracy i nie dostanie przy tym zawału albo przynajmniej rozstroju nerwowego. Na stronach ZUS, CEIDG oraz praca.gov.pl spędziłem osobiście około 1,5 dnia! Nie. Nie chodzi godziny. To nie żaden błąd. Próbując najpierw się logować przez bankowość elektroniczną, by złożyć korektę wpisu, a potem ją wysłać – kilkanaście prób bez powodzenia. Ponowne logowania i telefony do konsultanta, zmiana przeglądarki, wysłuchanie porad, że należy się wylogować, wyczyścić cache, czyli podobnie jak w programach Microsoftu, wysiąść i wsiąść ponownie. Uruchomić silnik, no bo pod maskę przecież i tak zajrzeć się raczej nie da itp…
Przeniosłem się więc na stronę Urzędu Pracy (praca.gov.pl), gdzie poprzedniego dnia udało mi się nawet napisać i zapisać prawie cały wniosek. Tak mi się wtedy wydawało, ale to był dopiero początek…. Okazało się, że niestety, nie jest możliwe wysłanie wniosku elektronicznego bez załącznika, którym tutaj proszę nie przecierać oczu ze zdumienia – UWAGA!: ma być skan tego samego dokumentu, tylko nazywającego się już nie wniosek, lecz umowa, która zawiera dokładnie te same dane, tylko wypełnić ją trzeba „na piechotę”, a więc ręcznie (sic!), nie chciało się autorom pomysłu stworzyć choćby dokumentu elektronicznego, a takie pdf-y to już przecież standard w urzędach skarbowych i nie tylko.
Koło w czoło
Żeby „ułatwić” życie przedsiębiorcy, jeszcze do 14 kwietnia portal praca.gov.pl odsyłał uprzejmie każdego użytkownika do pobrania umowy ze stron rządowych msp, gdzie oczywiście jej nie było. Teraz jest już lepiej, bo link do umowy prowadzi wprost z opisu samego wniosku. Tym nie mniej znalazłem rzeczony dokument w internecie, ale wciąż nie mogłem uwierzyć, że to co piszą w instrukcji może być prawdą.
Przecież, to niemożliwe, myślałem. Jakieś niesłychane połączenie Kafki z Orwell-em nawet w Urzędzie Pracy powinno mieć jednak swoje granice. Trzeba to koniecznie wyjaśnić u źródła! Zatem prawdziwa, czarna (nomen omen) kawka i do telefonu…. Ale zaraz, do jakiego telefonu? Przecież na stronie jest tylko numer Zielonej Linii (po angielsku Green Line) brzmiałoby jeszcze lepiej, ale pojawił się jeden problem. Może nie taki znów istotny, bo ikonka ładna, a że pod numerem 19524 (przestrzegam!) nikt się nie zgłasza, to przecież tylko drobny, dla UP całkiem nieistotny szczegół… Nie bądźmy tacy małostkowi. Pewnie na stronie lokalnej będzie lepiej. Z takim właśnie przekonaniem wybrałem więc numer lokalny, ale nic z tego! Nie, nie… Jednak odpowiedział! Tym razem odezwał się za to automat płci żeńskiej, który beznamiętnym głosem (skąd oni biorą takie talenty i kto im prowadzi casting?) poinformował mnie, że tak generalnie, to w sprawie tarczy mam dzwonić na wspomnianą Green Line i… w ten właśnie sposób zginęło wiele osób… innymi słowy – koło się zamknęło. No, może nie całkiem, bo po drodze skasowało 1,80 zł, jako że sześć połączeń po 30 groszy, daje właśnie taką skromną kwotę. Skromną? Jeśli zatelefonowało, a ściślej rzecz ujmując, usiłowało zasięgnąć informacji powiedzmy, około 11 tyś naiwnych osób, a to całkiem możliwe, bo wnioski, wedle oficjalnych danych ZUS, złożyło w Łodzi już ponad 15 tyś przedsiębiorców, a więc zakładam, że część z nich próbowała także aplikować do UP, a wtedy kwota łączna z takiego numeru może już sięgać ponad 9 tysięcy zł i to o ile naiwniacy wykonali jedynie po 3 próby. Hazardziści pewnie postawili na ten śliczny numer o wiele większe sumy, dzwoniąc kilkadziesiąt razy. No i co? Twierdziliście, że urzędnik nie zarabia dla kraju pieniędzy? Jak Wam teraz? Łyso! Zarabia i to nie mało! W dodatku spokojnie pijąc sobie kawkę, a licznik się kręci…
Profil profilem, ale papier musi być po naszej stronie
Cóż, trzeba jednak było sobie radzić dalej. Nic to, że podpisujesz każdy wniosek profilem zaufanym, albo podpisem elektronicznym, to nic, że zalogowanie się oraz przesłanie dokumentu wymaga po drodze kilku potwierdzeń, bo także wysyłają Ci na telefon kody, które musisz starannie wpisać na stronie. Wszystko to za mało! Musi być koniecznie umowa papierowa, bo bez papierowej umowy urzędnik więdnie, urzędnik umiera na stojąco, albo i na siedząco, ale nigdy nie na leżąco. Co to, to nie! Urzędnik, a już zwłaszcza w urzędzie pracy, nie może pozwolić, żeby ktoś pomyślał, że On jest niepotrzebny. To jest w końcu Urząd Pracy, a więc praca, praca i jeszcze raz praca! Przedsiębiorca może być zbędny, jego firma i jego pieniądze także, a nawet i cała rodzina oraz znajomi kompletnie niepotrzebni, ale nie urzędnik, a już na pewno nie urzędnik Urzędu Pracy, zwłaszcza gdzieś blisko ministerstwa.
Bo to jest właśnie to miejsce, w którym się pracuje. Mało tego! JEDYNE miejsce. Tam, gdzie przedsiębiorca postanowił, zupełnie niepotrzebnie i nieopatrznie uwierzyć w dziurawe koło, które dla zmylenia przeciwnika nazywane jest „tarczą antykryzysową”, już nie ma mowy o żadnej pracy. TKM! My Urzędnicy przez duże „U”. Patrzcie, jak to sobie zgrabnie wymyśliliśmy! Nikt się już nie przemknie! Dlaczego? Nie można pozwolić, żeby petent się wykpił i wysłał coś szybko. O nie, nie… Nie z nami te numery brunet. Wypełniłeś wniosek ręcznie? Zeskanowałeś? Brawo! To teraz czeka na ciebie kolejna pułapka. Sądziłeś, że w dniu roboczym trochę sobie popracujesz? Nic z tego, kolego! Pomyśleli i w swej genialności (ktoś, kto ten „myk” wymyślił musiał mieć chyba IQ co najmniej 200, a kto wie, może nawet bliżej 300, bo jeszcze przy tym ściśle współpracował z nie mniej genialnym i niezbędnym informatykiem, a może i całym zespołem).
O co chodzi? Ano, myśleli, myśleli, no i wymyślili, że lepiej jeśli pojedynczy załącznik do wniosku będzie ważył nie więcej niż 1 megabajt. Brawo! Super! Nic to, że ogółem wszystkie załączniki nie mogą przekraczać 24 MB. Liczy się sztuka i tylko sztuka! Ale to nie jakiś tani teatr, czy opera… Zawsze co 5 dokumentów, to nie jeden, racja? Produkcja papierów oraz biurokracja musi przejawiać się w każdym, nawet najmniejszym elemencie kontaktu z petentem, żeby przypadkiem nie stracił on poczucia rzeczywistości.
Ktoś spyta, no dobrze, ale po co aż tyle? Cały megabajt, kiedy wiadomo, że pdf-y to przecież „maciupeńkie”, malusieńkie pliczki i takie 9 stron umowy nic nie waży, prawda? Trzeba było ograniczyć plik do 100kb, a wtedy już na pewno nikt niczego by nie wysłał, chyba że czystą kartkę. I o to chodzi!
Jednak, kiedy ten durny i naiwny jak dziecko przedsiębiorca jest na tyle nieodpowiedzialny, że się uparł i ma być jednak elektronicznie, zamiast wsiąść jak człowiek w samochód, albo wziąć taksówkę i przyjechać do urzędu, by się następnie dowiedzieć, że go nie przyjmą, bo koronawirus szaleje i należy się umówić (tylko jak?) to sam jest sobie winien. Prawda? Może nie próbował przez 19524? Jakaś kara musi być! Zielona linia działa wprawdzie niczym sex-telefon, trzeba tu uczciwie przyznać, że jednak stawki nieco niższe, pewnie czasowo dostosowane do zbliżającego się kryzysu. Łaskawcy, mogli przecież kazać dzwonić na 0700, ale zostawmy to….
Zatem kiedy ten idiota, który faktycznie myślał, że mu Państwo chce od siebie jednak dać jakiś ochłap, więc wyprodukował tę umowę w formie pdf, to ma pecha. No, bo taki plik waży przeważnie ponad 3-4mb, jako że skany mają tę przypadłość, iż są plikami graficznym, a przerobienie ich na pdf-a pomaga w niewielkim stopniu w zmniejszeniu ich wielkości, bo i sam format pdf nie do tego przecież służy. Tego typu zakres wiedzy niestety już jest nie do ogarnięcia dla współpracujących dzielnie i ku chwale kraju, urzędnika z informatykiem. Taki zaj… tj. zabójczy i oryginalny tandem…
Wymyślili, że należy tak zadbać o wygodę, by przedsiębiorca musiał ten plik pdf podzielić co najmniej na cztery pliki. Wtedy dopiero upieczemy kilka pieczeni na jednym ruszcie, no bo i przedsiębiorca czymś czas sobie wypełni, a my, zamiast wrzucić całego pdf-a na drukarkę, będziemy to robić 4 razy dłużej z przerwami na kanapkę oraz herbatkę i dzięki temu, czy się stoi, czy się leży… Dzień minął. Wydrukowaliśmy kilka dokumentów? To teraz jeszcze je trzeba poskładać, żeby się strony zgadzały, bo nienumerowane przecież dla ułatwienia, więc kolejne godziny itd.
Informatyzacja idzie pełną parą…
I właśnie w tym miejscu zmęczony czytelnik mógłby pomyśleć, że to już koniec. O, nie! Nic bardziej mylnego. Teraz, o ile udało się dodać załączniki próbujemy wysłać całość wniosku, a wtedy do akcji wkracza niezawodne wąskie gardło serwerów. Widzimy, jak system mieli, przełyka, krztusi się, po czym dostaje czkawki i w końcu pojawia się komunikat, że połączenie zostało zerwane – timeout. Cóż, zbyt długi czas odpowiedzi serwera. To nic, myślisz sobie, spokojnie… Trzeba spróbować ponownie. I jeszcze raz i tak 15 razy, aż wreszcie udało się! Ale w nocy. Niektórzy dali sobie po kolacji luz. Wszak w przerwach między kolejnymi wirtualnymi wizytami w urzędach pracy i nie tylko, trzeba czasem się przespać, o ile ktoś po takim dniu jeszcze w ogóle zasnąć może i nie przyśni mu się jakiś urzędnik z ulubionego Urzędu Pracy, ZUS-u, albo innej ukochanej przez Polaków instytucji. Słyszałem, że niektórym śni się niemal od razu Morawiecki z Szumowskim (bez maseczki, ponieważ najpierw odradzał, potem doradzał, a teraz nawet już grozi). Koszmar jakiś… To ja jednak mam znacznie lepiej.
Taki milutki, kolorowy sen, w którym jestem czerwoną tarczą z 10-ką na czole i właśnie ustawia się już w kolejce grupa posłów, która w przerwie między odsyłaniem kolejnych projektów do zamrażarki postanowiła, że sobie postrzela… O, jak to dobrze. W porównaniu z wirtualnym urzędem, a zwłaszcza urzędem pracy, to czysta przyjemność!
Suplement
Żarty z przedsiębiorcy nie mają jednak kresu. Dowiedziałem się wczoraj, że jednak da się! A co się da? Ano, już nie można wysyłać załączników o wielkości 1MB. Teraz jest ograniczenie do 250 kb i 5 plików. A nie mówiłem! Idą w tę stronę… Tylko, przecież proponowałem, żeby ograniczyć od razu do 100 kilobajtów, bo jednak jakiemuś przedsiębiorcy się coś przemknie, a po co? No, ale urzędnik nie może tak po prostu. On musi dochodzić krok po kroku. Chyba, że chodzi o jakieś zachowanie pozorów, ale jakoś nie wierzę. Skoro we Wrocławiu odesłali prawie wszystkim wnioski do poprawki, to może i u nas szykują się do jakiejś większej „jakościowej” zmiany. Trzeba w końcu zadbać, żeby przedsiębiorca się nie nudził… Prawda?
Czytaj też: Gigantyczna manipulacja, Choroba nie musi być najgorsza, Szczyt Szumowskiego, Maseczka na każdą okazję