Wbrew pozorom, to nie jest żadna prowokacja. Wszak każdy kibic tenisa, ale też ktoś, kto sportem jakoś szczególnie się nie interesuje, doskonale wie, że Iga Świątek gra dla Polski. Ma też tradycje rodzinne, które starannie pielęgnuje. Tata, olimpijczyk w wioślarstwie, starsza siostra grała w tenisa, a Iga chciała ją naśladować. Jak widać, wyszło nawet lepiej, niż mogła sobie wymarzyć…
No, dobrze, zatem co ma wspólnego gra naszej mistrzyni z Ukrainą? Wszyscy wiedzą, że Polka mocno zaangażowała się na rzecz wspierania naszych sąsiadów w walce z najeźdźcą i promocję noszenia flagi ukraińskiej w charakterze przypinki do stroju. To z pewnością jest miłe, zwłaszcza dla tenisistek pochodzących ze zniszczonego już po części kraju. To wiemy, lecz skąd taki tytuł tekstu? W Stuttgarcie, gdzie ubiegłej niedzieli Iga triumfowała w tym roku po raz czwarty z rzędu, pokonała w półfinale Rosjankę, a w finale Białorusinkę. Czyż można zrobić więcej dla promocji Ukrainy? To, rzecz jasna żart. Chciałem tylko pokazać, jakim idiotyzmem jest mieszanie polityki do sportu i odwrotnie. Owszem, międzynarodowe zawody zawsze będą, w pewnym sensie, powiązane z aktualną sytuacją w danym kraju. Wiemy, jak politycy lubią ogrzewać się w blasku gwiazd i utożsamiać się ze zwycięstwem, niejednokrotnie przypisując sobie nawet część zasług. To również częsty element kampanii wyborczych. Z drugiej strony, spektakularne wyniki, w większości dyscyplin, a już na pewno w tych globalnych, jak piłka nożna, siatkówka, czy tenis, stanowią znakomitą promocję. Współcześni gladiatorzy nie walczą o życie, ale o indywidualne nagrody (także w sportach zespołowych) i o prestiż. Splendor przekłada się bardziej lub mniej, na popularyzację wiedzy o państwach, z których wywodzą się gwiazdy. Tenis ma wielką siłę, choć należy do dyscyplin dość elitarnych.
Czemu o tym wszystkim piszę, skoro to wiedza powszechnie znana? Okazuje się, że coś, co jeszcze niedawno uznane zostałoby za jakiś ponury żart, obecnie stało się obowiązującą linią postępowania części międzynarodowych federacji sportowych oraz związków sportowych w wielu krajach. Co takiego się wydarzyło? Oto, z powodu napaści Federacji Rosyjskiej na Ukrainę, uznano, że należy zabronić sportowcom z Rosji i Białorusi występów drużynowych. Indywidualnie mogli startować w niektórych dyscyplinach, w tym również w tenisie, ale pod warunkiem usunięcia z materiałów informacyjnych, flag dwóch „wyklętych” obecnie państw. Innymi słowy, grali tak, jak po dyskwalifikacji rosyjskich federacji sportowych za doping. Tyle że nawet nie pod flagą olimpijską, tylko jako bezpaństwowcy. Zaś dla odmiany, bezmózgowcy, komentujący ich mecze, opowiadali, że „nie będą wymieniać nazw tych krajów, bo nie wypada…”
Złośliwi twierdzą, że dzięki „niezłomnej” postawie polskich piłkarzy, którzy odmówili gry z Rosją jeszcze przed oficjalną decyzją FIFA, awansowaliśmy na kolejny mundial. Być może dalibyśmy radę na boisku. Tego już się nie dowiemy, pytanie brzmi, czy w ogóle takie mieszanie sportu z polityką ma sens? Zwolennicy z oburzeniem powiedzą – OCZYWIŚCIE! Bo, jak można by było walczyć z piłkarzami, których prezydent napadł na niewinny kraj? Jak podać rękę „agresorom”? To ja spytam, a w takim razie, gdy Stany Zjednoczone napadły na Irak, czy Afganistan, to jak bardzo ich sportowcy byli dyskryminowani? Wcale?! A dlaczego? Jaka to różnica? O ile w przypadku Afganistanu można by mieć jeszcze jakieś wątpliwości, to przecież fakt oszustwa w przypadku Iraku potwierdziły nawet wyroki sądowe. Dziś wiadomo na pewno, że tam nie było ŻADNEJ broni chemicznej, albo jądrowej. Czy ktoś się zająknął na ten temat?
Co niby miałoby dać wyeliminowanie sportowców, nawet tych, którzy nie składają żadnych deklaracji związanych z poparciem, lub potępieniem Putina? Czy od 20 lutego 2014 roku, kiedy rozpoczęła się ta wojna, BO TO JEST WŁAŚCIWA DATA, coś się nagle zmieniło? Kto pytał wcześniej zawodników, jaki mają stosunek do zajęcia Krymu przez swojego prezydenta? Jak to możliwe, że dotąd wszyscy Rosjanie mogli grać, (a Polacy występowali całkiem śmiało w rosyjskich klubach sportowych), a dziś nagle im się tego zabrania? Bo co? Bo giną ludzie? Wcześniej również ginęli, tyle że nie było to tak spektakularne i nagłaśniane w mediach. Z jakiegoż to „magicznego” powodu nie mówi się tak często o wojnie w Jemenie, gdzie zginęło w ciągu ośmiu lat ponad 400 tysięcy ludzi, w tym wiele dzieci. Ktoś słyszał, żeby wykluczano sportowców tego kraju, albo Arabii Saudyjskiej, czy Iranu? Nie! Czemu? Bo to wojna „sprawiedliwa”?
Oczywiście, pytania można mnożyć. Może ktoś się nasłuchał propagandy płynącej z mediów i uważa, że to wszystko, co się dzieje jest oczywiste, bo przecież kiedy się wyrzuci z rozgrywek sportowców, to albo Putin się ugnie, albo niezadowoleni piłkarze, siatkarze, czy tenisiści, wywrą nacisk i to coś da. Naprawdę?! Proszę w takim razie wykonać krótkie i proste ćwiczenie intelektualne i wyobrazić sobie, że to prezydent Ukrainy zlecił jakąś masakrę, np. zabijanie jeńców wojennych przez pułk Azow, ewentualnie strzelanie im w kolana, czy przybijanie do płotu. To nawet wcale nie będzie takie trudne, ponieważ są filmy i zdjęcia w sieci, które pokazują bestialstwo również po stronie żołnierzy naszych wschodnich sąsiadów. Oczywiście, nie przypuszczam, żeby akurat ta inicjatywa wyszła od władz, ale wyobraźmy sobie, że tak się stało, jest wiele ofiar i świat potępia przywódcę Ukrainy. Czy teraz, w ramach solidarności z ofiarami, nasi przedsiębiorcy mają zwalniać z pracy osoby z paszportem ukraińskim? Będziemy wyrzucać ukraińskie firmy? Czy to by było w porządku? Co może zrobić człowiek wykonujący dowolny zawód, w tym aktora, czy sportowca, zwłaszcza, kiedy 300 dni w roku przebywa poza granicami swojej ojczyzny, a czasem ma też obywatelstwo innego kraju? Tak właśnie potraktowano Artioma Łagutę, mistrza świata na żużlu, który od 11 lat mieszka w Polsce, w Bydgoszczy. Tutaj się ożenił, wychowuje dzieci. Do tego jeszcze skrytykował Putina, a jedyną jego winą jest to, że nie zrobił tego natychmiast po inwazji i że wciąż ma jakąś rodzinę w Rosji, a paszportu rosyjskiego nie podarł. Zapewne słusznie, skoro tak postępujemy nawet z ludźmi, którzy pokochali nasz kraj i wiązali z nim nadzieje na lepszą przyszłość, ale jak na złość, nie są Żydami, czy Ukraińcami. Odebrano człowiekowi możliwość wykonywania swojego zawodu z powodu jego narodowości! Czy trudno zrozumieć, jak nazywa się takie działanie? Do czego ono może doprowadzić?
Słyszę właśnie, jakie kroki podjęli organizatorzy turnieju wielkoszlemowego w Wimbledonie. Pozbawili możliwości startu tenisistów rosyjskich i białoruskich. W ich ślady zamierza pójść też komitet organizacyjny imprezy w Rzymie, gdzie Iga Świątek przystąpić ma za tydzień do obrony tytułu zdobytego przed rokiem. Decyzje krytykują legendy tenisa, jak Martina Navratilowa, czy Novak Djokovic, broniący trofeum w Londynie oraz nasz Wojciech Fibak. Czy ktoś się tym przejmie w pro-ukraińskim jazgocie? Bezrozumne „sankcje”, które przecież nijak nie obejdą zimnego, ruskiego czekisty, zaszkodzą Bogu ducha winnym zawodnikom i zawodniczkom, ale też wypaczą wyniki sportowej rywalizacji. Na kortach Wimbledonu nie zagrają nr 2 rankingu, Daniił Miedwiediew i nr 8, Andriej Rublow oraz nr 7, Aryna Sabalenka, czy 16, Wiktoria Azarenka. Oczywiście, są kibice, którzy nie będą z tego powodu płakać. Jednak federacje WTA i ATP uznały takie działania organizatorów za nielegalne i sprzeczne z duchem sportu. W pełni się z tym zgadzam! O ile można dyskutować, czy powierzać organizację wydarzeń sportowych krajom zamieszanym w konflikty zbrojne, co mogłoby narazić na niebezpieczeństwo zawodników, kibiców i sztaby szkoleniowe, to odbieranie prawa startu ludziom wykonującym swój zawód, tylko dlatego, że jakiś szaleniec, czy bandyta, podjął określone decyzje polityczne, jest przeciw-skuteczne. Na pewno nie ma też NIC wspólnego z działaniami na rzecz przywracania pokoju na świecie. Odwrotnie! Napędza nienawiść. Dlatego niezwykle ucieszyła mnie zapowiedź obniżenia rangi turniejów, w których takie restrykcje zostaną zastosowane. W moim przekonaniu należałoby prócz ukarania odebraniem co najmniej połowy punktów możliwych do zdobycia w zawodach, co zrównałoby Wimbledon, czy Rzym ze zwykłymi turniejami, albo uczynić z nich zwyczajne eventy pokazowe i rozważyć też pozbawienie „dyskryminatorów” organizacji imprez co najmniej przez kolejne dwa lata. Może rozum by powrócił? Obecne działania, to coś na wzór cenzury, albo sanitaryzmu, a nawet gorzej! Nie damy ci zagrać, bo urodziłeś się w złym miejscu, powiedziałeś coś niestosownego, albo ośmieliłeś się nie potępiać Putina. To są żarty z ludzi! Na szczęście, większość turniejów odbywa się normalnie i nikt jakoś nie protestował. Nie słyszałem też, żeby zawodnicy masowo odmawiali gry z Białorusinem, czy Rosjaninem i to jest właśnie normalna, sportowa postawa. Warto dodać, że wszelkie działania dyskryminacyjne zmierzające do pozbawienia zawodników możliwości wykonywania swojej pracy, nie tylko należy piętnować, ale winny być karane przez federacje sportowe gigantycznymi obciążeniami finansowymi. Ponadto sportowcy powinni mieć możliwość, pokrycia przez organizatorów wszelkich strat poniesionych z tego tytułu. Z pewnością znajdą się tak „mili państwo”, którzy chętnie w przyszłości zapłacą, ile będzie trzeba, ale na razie wolą być „po linii i na bazie”, jak mówiono w czasach komuny. Ale czyż ta komuna nie wraca? Tylko ze zdwojoną siłą?! Przecież to jest jakiś kompletny obłęd!
Obłuda 3.0
Taki tytuł można by nadać działaniom różnych pożytecznych idiotów, którzy chcą zabierać pracę wszystkim, bo nie tylko sportowcom, ale również zwalnianym pracownikom firm, które musiały zaprzestać działalności w Rosji. Czemu? Ponieważ przeszkadza im praca, czy udział w zmaganiach sportowych, niewinnych ludzi, za to chętnie zamykają oczy i uszy, aby nie widzieć, że do Putina płynie każdego dnia od 300 do 800 milionów euro! Nikt nie wysadził dotąd, w tej dziwnej wojnie, żadnego gazo, czy ropociągu. Ukraińcy mogą tankować auta i się ogrzać, Niemcy od 24 lutego kupili od Rosji paliwa warte ponad 9mld euro, ale Polacy, czy Bułgarzy, powinni zbojkotować dostawy i… kupić ten sam rosyjski gaz od Niemców, lecz za to drożej. Wtedy będzie „i wilk syty i owca w ciąży”. Super! Dokuczyliśmy czekiście! A, co! Niech sobie nie myśli! A, że kosztem własnych obywateli? Cóż z tego? Wysłanie wszelkiej maści „inteligentnych inaczej” do psychiatryka niczego nie zmieni! Już wiele lat temu, Stanisław Lem zauważył, że dokąd nie miał dostępu do Internetu nie miał pojęcia, że na świecie jest tylu kretynów. Odnoszę wrażenie, że ta liczba, niestety, wzrasta w postępie geometrycznym. Można się, a nawet trzeba, modlić o ich zdrowie, bo na rozum raczej już jest zdecydowanie za późno.
Najgorsze, że i u nas, wodę z mózgu zrobiono zwykłym ludziom, których całkowicie otumaniła covidowo-wojenna propaganda. Oni coraz częściej naprawdę podążają tropem, który poddawał celnej krytyce Roman Dmowski. Zwracał uwagę, że niektórzy Polacy o wiele bardziej nienawidzą Rosji, niż kochają Polskę. To nie może nas doprowadzić do sukcesu…