Miłość podobno jest ślepa. To, oczywiście, pewien skrót myślowy. Wiemy, że potrafi być również głucha. Moja mama mawiała, że najpierw „miło”, potem „ość”. Okazuje się, że niekoniecznie musi dotyczyć to uczucia do innej osoby. Mnie najbardziej odpowiada definicja zawarta w 1 Liście Św. Pawła do Koryntian (1P, 13), bo tam jest mowa o miłości prawdziwej.
Czemu o tym piszę? Ponieważ to z czym ostatnio mamy do czynienia w Polsce, bynajmniej, z Hymnem o Miłości wspólnego ma niewiele. Owszem, był wielki poryw serca, a nawet dziesiątek, albo i setek tysięcy serc, kiedy należało przyjąć cierpiących ludzi pod swój dach, czy pomóc im w różnych innych formach. W wielu domach wciąż zresztą gościna jest im udzielana nadal. Nie wiemy, jak bardzo chęć do takiego poświęcenia wzrosła, albo osłabła, bo na to może się składać wiele elementów. Inaczej odczuwać będzie koegzystencję pod jednym dachem rodzina, która mieszka w dość komfortowych warunkach i oddała przybyszom wolny pokój, a inaczej ktoś, kto musiał dokonać poważnych zmian, żeby wyprowadzić się z własnego, często ulubionego pomieszczenia, czy nieco „zagęścić” warunki życia swoim pociechom. Tak, czy inaczej, przeważnie nawet dość bliska rodzina, po tygodniu, czy dwóch, zaczyna nas już nieco „uwierać”, więc trudno się dziwić, że po miesiącu z obcymi ludźmi, z którymi niekoniecznie komunikacja werbalna jest dla wszystkich łatwa, może rozpocząć się prawdziwy test cierpliwości. No, dobrze… Niech będzie, że niektórzy są nadal zachwyceni, albo przynajmniej bardzo tolerancyjni i zdeterminowani. Zresztą, prawdziwa miłość zaczyna się najprawdopodobniej dopiero po tych kilku tygodniach. Wtedy zaczyna być dostrzegalna wyraźna różnica pomiędzy afektem, a odpowiedzialnym przyjęciem na siebie ciężaru, który nie będzie przecież coraz lżejszy. Pytanie, a co po trzech, czy czterech miesiącach, albo po roku? Jasne, że nikt się nie liczył z takim rozwojem wypadków. Zapewne większość ludzi, zwłaszcza zainteresowanych bezpośrednio zakończeniem konfliktu, który trwa już blisko 40 dni, ma nadzieję, że to nastąpi wkrótce. Nie wiadomo jednak, o ile nawet taki scenariusz się ziści, czy przebywający w naszym kraju sąsiedzi będą w przeważającej liczbie skłonni do powrotu. Tym bardziej, że nie każda rodzina będzie już miała do czego wracać. A nawet jeżeli ponad połowa wyjedzie i tak pozostanie około 1,5 miliona obywateli Ukrainy. To, rzecz jasna, wariant dość optymistyczny. Wszak im dłużej będzie trwała wojna za naszą wschodnią granicą, tym więcej uchodźców przybędzie. W tempie, z jakim mieliśmy niedawno do czynienia, przekroczenie kolejnych dużych liczb, nie potrwa dłużej niż trzy tygodnie. A słyszymy, że szacunkowa liczba Ukraińców, którzy mogą wyjechać ze swego kraju, to ponad 11 milionów, z czego do Polski przybędzie 60-70%. Czy będziemy gotowi na przyjęcie obecnej fali pomnożonej przez trzy?
Odpowiem. NIE BĘDZIEMY! Podobnie zresztą, jak nie byliśmy przygotowani na przybycie 2,5 miliona osób. To, że ludzie się zawzięli i okazali niezwykłe serce, nie oznacza, że rząd jakkolwiek stanął na wysokości zadania. Wręcz przeciwnie! Zrobił wszystko, aby stworzyć szereg problemów. Ale, jak to? Przecież zadbał o program wsparcia dla uchodźców, jakiego nie ma w ŻADNYM innym państwie! Zorganizował możliwość nauczania ukraińskim dzieciom, zapewnił opiekę medyczną, o której przez ostatnie dwa lata Polacy mogli tylko pomarzyć. Dał też bezpłatną komunikację, no i jeszcze zabrał oczekującym obywatelom naszego kraju mieszkania, jak choćby ponad 500 w Krakowie, aby tylko stworzyć jak najlepsze warunki przybyszom. Czy to źle? TAK! Nie tylko słabo, ale wręcz DRAMATYCZNIE ŹLE! Nie dlatego, że jestem przeciwnikiem pomocy potrzebującym, a zwłaszcza ludziom, którzy przeżyli traumę, niejednokrotnie stracili bliskich i część, albo cały dorobek życia. Problem w tym, że czym innym jest niezbędna, a nawet dodatkowa, pomoc, jakiej z pewnością i tak Polacy udzielili swoim wschodnim sąsiadom o wiele bardziej hojnie, niż mieszkańcy innych państw, a czym innym PRZYWILEJE! Ktoś mógłby skwitować to krótkim zdaniem: „Nie stać nas na to”. Miałby rację, bo w obecnej sytuacji ekonomicznej, kolejne dodruki pieniądza MUSZĄ się skończyć katastrofą. Inflacja szaleje już bez tego. Za chwilę na bruk będą wyrzucani Polacy, dla których mieszkanie w kredycie okazało się przedsięwzięciem nie do udźwignięcia. Zwłaszcza, gdy nieuchronnie skurczy się rynek pracy, bo ceny paliw i energii zabiją niektóre branże w znacznej części. Kogo ma wspierać polski rząd w pierwszej kolejności? Pytanie wydaje się retoryczne, bo już wiemy bardzo dokładnie, jaką opcję wybrała formacja rządzących nieudaczników. Co, ja piszę! To eufemizm, a w zasadzie niezwykle uprzejme założenie, że to wszystko z braku świadomości i doświadczenia. Bo, może nie przewidzieli, bo nie potrafią, bo… Można by mnożyć usprawiedliwienia. Tylko czego należało się spodziewać po ludziach, którzy swoimi decyzjami doprowadzili do niepotrzebnych śmierci blisko 200.000 obywateli? Czy to był jakiś przypadek? NIE! Dziś przyznają otwarcie, że testy PCR mają wiarygodność, która nie przekracza 15%. To zresztą nieprawda, bo ta liczba zawyżona jest blisko pięciokrotnie. Wyroki sądów w kilku krajach Europy potwierdziły, że faktycznie jest to nie więcej niż 3%! Ale nawet jeśli wiedzieli (a przecież to nie było tajemnicą od ponad roku), że dane wyglądają tak, jak podali, to oznacza jedno: NIE BYŁO ŻADNEJ PANDEMII, PRÓCZ PANDEMII TESTÓW! Zatem w pełni świadomie zniszczono biznesy, a przede wszystkim życie, wielu ludziom i całym rodzinom. I co? Jaka jest recepta na poprawę warunków życia tym, którzy mimo kretynizmów w postaci nakazu chodzenia w kagańcach oraz „eliksirowania się”, mimo wszystko przeżyli? Ano, taka, że przywileje dostanie teraz zupełnie inna nacja.
Nagonka na myślących trwa! Napisałem wyżej, że wystarczającym powodem, aby pomagać z głową, jest sytuacja ekonomiczna państwa. Jednak ważny jest również porządek miłosierdzia (ordo caritatis), który wynika wprost z nauczania Kościoła. Nie można okazywać miłości, krzywdząc innych, bo to już nie jest żadna miłość. A formacja rządząca, wraz z bezmyślnymi posłami (o zgrozo!) większości partii, urządziła hucpę, zaprzęgając w nią media i całą masę pożytecznych idiotów. Każdego, kto ośmieli się pomyśleć najpierw o własnej rodzinie i bliskich, traktuje się jak przestępcę, a jeżeli jeszcze ośmiela się kwestionować chore posunięcia rządu, zostaje natychmiast „ruską onucą”, „agentem wpływu”, czy „poplecznikiem Putina”. Nic to, że władze Niemiec, Francji, czy Węgier, nie zamierzają rezygnować z paliw płynących z Rosji (co ciekawe) bardzo szerokim i bezpiecznym strumieniem. Inni też się nie kwapią do przechodzenia na „odnawialne źródła energii”. Cudzysłów nieprzypadkowy, bo one są odnawialne pod bardzo wieloma warunkami, często niemożliwymi do spełnienia. Polska jednak ma znaleźć się w awangardzie solidarności z Ukrainą. Wydaje się, że nawet debil powinien zrozumieć, że coś tutaj jest „nie halo”. No, bo niby ten ruski czekista taki niedobry, a nie zakręcił kurka, żeby Ukraińcy nie mogli tankować swoich pojazdów. Niedopatrzenie? A prezydent napadniętego państwa nie wpadł dotąd na pomysł, że można by tak te rurociągi natychmiast wysadzić w p….owietrze. Ciekawe, czemu nie odnalazł w sobie takiego natchnienia? Podobno chciał koniecznie skłonić zachód i NATO do energicznej pomocy, więc niby jaki sposób mógłby być bardziej skuteczny?
U naszych polityków podobna refleksja, jak widać, nie występuje i to bez względu na opcję. Jedyną formacją, która stawia pytania i mówi, jak jest, pozostaje Konfederacja, odsądzana od czci i wiary, czemu nieco przysłużyły się wypowiedzi Janusza Korwina-Mikke. Faktu, że w sprawie słynnego ataku okrętu na wyspę, gdzie ukraiński żołnierze na propozycję poddania się odpowiedzieli „idi na chui”, po czym mieli bohatersko zginąć, lecz trafili do niewoli, a Korwin miał rację, mówiąc, że tak się właśnie stało, jakoś nikt komentować nie chce… To, rzecz jasna, świadczy o jakości klasy politycznej. Niestety, nie tylko, ponieważ słucham czasem, co wygadują ludzie „na mieście” i to nie napawa optymizmem.
Dochodzę do wniosku, że NIC się nie zmieniło. Niedawno mieliśmy narrację rządu i mediów o straszliwym, zabójczym wirusie, który wymaga, by wszyscy nosili kagańce i się zaantidotumowali, bo jeśli nie… Wyrzucą z uczelni, nie wpuszczą do pracy, przeniosą na gorsze stanowisko, pozbawią awansu itd. MIMO, że od dawna wiadomo, iż preparaty genetyczne transmisji wirusa nie zatrzymują, a ludzie chorują (zwłaszcza po kilku dawkach) częściej. Umierają również w większej liczbie, mimo fałszowania wyników, zamiatania pod dywan ewidentnych przypadków NOP-ów, itd. Oficjalne dane z Anglii, Szkocji, czy Izraela, które przytaczałem wielokrotnie, ale też z innych państw, nie kłamią. Tam już odeszli od wszelkich kretynizmów, przynajmniej na razie. U nas rektorzy Uniwersytetów Medycznych w kilku miastach, wciąż grożą studentom i pracownikom! I to w czasie, gdy na stronach rządowych znajduje się informacja, że choroby wywołane koronawirusem, najmodniejszym z wielu, należy traktować TAK JAK INNE infekcje przeziębieniowe. Wiedziałem o tym od początku. Ale wiedzieli to przede wszystkim lekarze, część polityków oraz rządzący. I co? I NIC! Dziś, kiedy mamy 2,5 miliona uchodźców, w 70% niezaeliksirowanych i nie widać, żeby trup na ulicach słał się gęsto z powodu Covid-19, a liczba umierających systematycznie spada, utrzymywanie restrykcji dla Polaków, to aberracja do nie wiadomo której potęgi. Pozwolę sobie przytoczyć tylko kilka prostych faktów. Czy podobieństwa nie są uderzające?
Wcześniej mówiono nam, że zabije nas straszliwy wirus, więc mamy przestrzegać obostrzeń i koniecznie, hojnie wspierać medyków.
Teraz powinniśmy się bać, że zabije nas Putin, więc należy zachowywać się poprawnie i ze wszystkich sił wspierać uchodźców z Ukrainy.
Wtedy nie należało prowadzić niektórych biznesów, z obawy przed „roznoszeniem wirusa”.
Teraz trzeba zrezygnować z części umów, bo te z Rosją są niedobre, więc w praktyce niektóre z firm zbankrutują, a że Putinowi to nie zaszkodzi w żaden sposób? Co to ma za znaczenie? Ważne, że likwidacja klasy średniej posuwa się do przodu.
Wcześniej nie wolno było mieć własnego zdania i nie dopuszczano w mediach żadnej innej narracji, niż tylko ta, o „zabójczym koronawirusie”, a każdy kto POWOŁUJĄC SIĘ NA SETKI BADAŃ, twierdził inaczej, to foliarz, szur i płaskoziemca.
Obecnie, ktoś, kto kwestionuje posunięcia rządu i bezrefleksyjną politykę przyjmowania wszystkich „jak leci” oraz drukowania pieniędzy i zadłużania państwa z powodu opieki socjalnej dla uchodźców, jest już nie tylko szurem, ale „ruskim trollem”, zwolennikiem Putina itp.
Wcześniej w dobrym tonie (jeszcze zanim zaczęli zmuszać) było „zaszczepienie” siebie i całej rodziny.
Dziś, w dobrym tonie jest przyjęcie pod dach co najmniej jednego Ukraińca, a najlepiej, całej rodziny.
Poprzednio, gdy lekarz zakwestionował wytyczne ministra zdrowia, albo zaproponował SKUTECZNE LECZENIE, zamiast wiary w preparaty genetyczne, natychmiast stawiany był przez sądami izb lekarskich.
Dziś, kiedy medyk zwraca uwagę, że zabieranie leczenia Polakom, by zachowywać rezerwę łóżek dla uchodźców, jest nieetyczne, staje się „wrogiem ludu”, ukrainofobem i najgorszej maści swołoczą.
Gdy w okresie „covidozy” rozsądny polityk krzyczał, że dług zdrowotny zabije tysiące obywateli, a obostrzenia są bezprawne, nękano go pozbawieniem części uposażenia i wyrzucano z obrad Sejmu za brak kagańca.
Dziś, gdy jakiś polityk zwróci uwagę, że posunięcia rządu wobec napływu uchodźców prowadzą wprost do katastrofy, zostaje okrzyknięty piątą kolumną i agentem Putina.
Wcześniej straszono nas kolejnymi „falami zakażeń”. Dziś czytamy o kolejnych falach uchodźców.
Niedawno należało wszędzie zakładać na twarz kaganiec. Teraz należy mieć przy sobie, przynajmniej w formie kokardki, flagę Ukrainy.
Poprzednio „zakażeń” na podstawie tych „testów” nie można było zignorować, nawet jeśli nikt w otoczeniu, ani sam testowany, nie miał objawów. Stawały się podstawą odmowy świadczeń medycznych.
Obecnie uchodźców nie tylko nie można zignorować (chyba zresztą nikt by tego nie chciał), ale dziś fakt bycia obywatelem Ukrainy otwiera NATYCHMIAST drzwi szpitala, czy gabinetu lekarskiego. Innymi słowy, przybysze zawsze mają „wynik ujemny”.
Dopiero kilka dni temu weszły w życie przepisy na podstawie których testy odchodzą do lamusa, ale przez ponad miesiąc dotyczyły one Polaków, a uchodźców NIE! Czyżby Ukraińcy zamordowali Covid-19?
Kiedyś obywateli innych państw uciekających przed wojną należało przyjmować z szacunkiem. Teraz to nie wystarczy. Trzeba ich hołubić.
Ta swoista schizofrenia posunęła się do tak niewyobrażalnych rozmiarów, że na niektórych urzędach znajdują się flagi ukraińskie, a brakuje polskich, zaś w Sejmie Najjaśniejszej Rzeczpospolitej wisi po prawej stronie flaga Ukrainy. O tym, co ma za sobą w tle na swoi profilu Premier polskiego państwa, już pisałem w tekście „Covid przegrał z wojną„. Wiadomo, a także jest to zapisane w aktach prawnych, np. w protokole flagowym, że to miejsce jest zarezerwowane dla symboli narodowych GOSPODARZA. Poseł Grzegorz Braun interweniował w tej sprawie kilkukrotnie. W końcu zabrał głos w trakcie posiedzenia Sejmu, więc pani Marszałek wyłączyła mu mikrofon, zanim dokończył wypowiedź. Można to zobaczyć tutaj. Ciekawe, że środowiska, które tak buczą, nie tylko w parlamencie zresztą, na SŁUSZNE uwagi związane z tą paranoją, porównywalną chyba tylko do „walki z covidem” i chcą koniecznie przychylić nieba gościom, tak bardzo drażnią wszelkie polskie symbole, a Polskie rodziny na Marszu Niepodległości, nazywają faszystami…
Brak jakiejkolwiek symetrii w stosunkach z państwem ukraińskim, które nie było i nadal NIE JEST nam przyjazne, to są rzeczy, które pokazują, że żyjemy w kraju z dykty i paździerza. W kraju, w którym polski obywatel traktowany jest JUŻ TERAZ, jak kula u nogi. Strach pomyśleć, co będzie za 2-3 lata…