Wybory, wybory i po wyborach, można sparafrazować powiedzenie dotyczące świąt. Niektórzy będą pewnie bronić tezy, że wizyta przy urnie to przecież „święto demokracji”, więc nie trzeba tu żadnej parafrazy. Byli tacy, którym ten akt obywatelskiej powinności dał nieźle w kość. U mnie akurat kolejka była niewielka, ale przed 10-tą w chłodny niedzielny poranek zwykle jest znacznie mniej chętnych do opuszczenia domowych pieleszy. We Wrocławiu głosowanie trwało ponoć do 3 w nocy, a w wielu lokalach wyborczych poza granicami kraju, także nie przekręcono klucza w zamku o 21 i wcale nie z powodu różnicy czasu. To zresztą jest jeden z ewidentnych przykładów łamania prawa wyborczego, o czym szerzej powiedział na antenie telewizji wRealu24 Marcin Dybowski. Lokal wyborczy powinien zostać zamknięty punktualnie i tylko pozostający w nim wyborcy mogą głosować, natomiast gdy z jakiegoś powodu (przerwa w dostępności lokalu dla głosujących, interwencja policji, czy stwierdzone nieprawidłowości, etc.), trzeba wydłużyć ten czas, właściwy organ podejmuje stosowną decyzję, co wiąże z przedłużeniem ciszy wyborczej! Nie może być tak, że trwa głosowanie, a w telewizji mamy wieczór wyborczy i podawane są wstępne wyniki sondażowe. Przecież to czysty absurd i zachęta do fałszerstw na dużą skalę.
Co tam się stało?
Czy mieliśmy z nimi do czynienia tym razem? Z pewnością jest to całkiem prawdopodobne, ponieważ wskazują na to nie tylko liczne incydenty w poszczególnych komisjach (odurzanie niektórych członków jakimiś substancjami psychoaktywnymi, czy eliminowanie niewygodnego przewodniczącego, itd.) Największe podejrzenia budzi niespotykana frekwencja, która była wyższa, niż w wyborach 1989 roku, a przecież tam mieliśmy do czynienia z decyzjami naprawdę historycznymi, a chęć odsunięcia od władzy komuchów, (co jak już wiemy, nigdy się naprawdę nie udało), była ogromna. Tymczasem tutaj mieliśmy nagle szturm, a liczby osób z zaświadczeniami o prawie do głosowania poza miejscem stałego zamieszkania, stanowiły spory procent. To rzecz jasna mogło się wydarzyć przypadkiem, choć ludzie podróżują obecnie nieco rzadziej, a nie częściej, choćby z powodu wzrostu kosztów. Problem w tym, że nikt nie sprawdza, czy osoba wrzucająca kartkę do urny w innym lokalu, niż zwykle, została wyrejestrowana „u siebie” i czy „przypadkiem” nie zagłosowała dwukrotnie…
Sposobów „skręcenia” wyborów jest cała masa, a obecna ordynacja wyborcza dziurawa niczym ser szwajcarski, więc wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że Trzecia Droga miała wynik o kilka procent niższy. Nie zmienia to faktu, że prawdopodobnie do Sejmu by się jednak dostała. Ale na ile mandatów mogłaby liczyć? Tego się już nie pewnie nie dowiemy. Postanowiłem jednak sprawdzić, w jaki sposób 2% więcej oddanych głosów mogłoby pomóc Konfederacji. Niski wynik formacji był dla mnie, ale przecież także dla bardzo wielu wyborców, a już z pewnością dla konfederatów, sporym i niemiłym zaskoczeniem. Spójrzmy więc na grafiki poniżej. Zabrałem te 2% partiom, które nie weszły do Sejmu, a miały łącznie 3,75%.
Jest różnica? Czy tego rodzaju „języczek u wagi” nie ważyłby więcej, niż 18 posłów? Ktoś wytłumaczy, że to przecież i tak niewiele zmienia w arytmetyce sejmowej, a jednocześnie będzie pewnie bronił tezy, że Konfederacja uzyskała wynik „ponad stan”. W istocie jest lepszy o ponad 63%, niż w poprzednich wyborach. Teraz da się już utworzyć klub, zamiast koła, co wiąże się z licznymi przywilejami. Nie sądzę, żeby udało się powalczyć o jakiegoś wicemarszałka, ale kto wie? Przy 40 posłach byłoby to bardziej naturalne. Znacznie większa także możliwość zablokowania szkodliwych projektów. W koalicje też łatwiej wchodzić z większą drużyną, chociaż akurat w tym parlamencie byłoby to niezwykle trudne. Jednak istniała szansa zrealizowania niektórych elementów własnego programu w zamian za poparcie nieszkodliwych ustaw, które blokowałaby opozycja. Nic z tego! W najbardziej prawdopodobnej konfiguracji będziemy mieli rządy lewicowe, chociaż PSL zapowiada, że nie zgodzi się na dyscyplinę partyjną w przypadku forsowania zmian „światopoglądowo-obyczajowych”, jak to ujął poseł Marek Sawicki. To oznacza, że sztandarowy projekt KO, jakim jest kwestia związków partnerskich, raczej na pewno upadnie.
Z drugiej strony, możemy się spodziewać najgorszego, bo przecież nikt nie da gwarancji, że część posłów nie zmieni „barw klubowych”. Takie praktyki występowały, o ile pamiętam, w każdej kadencji, tyle że skala może być tym razem nieco większa. Co dobrego czeka posłów PiS, prócz ewentualnego dotrwania do końca następnych 4 lat? A jeśli okaże się, że kolejne wybory odbędą się wcześniej? Spytasz, skąd ten nagły „optymizm”? Ano stąd, że koalicja złożona z 3 partii z pewnością nie będzie łatwa, a jeśli obecny rezydent belwederski postanowi zagrać na zwłokę i najpierw powierzy misję tworzenia rządu przedstawicielowi PiS, upłynie miesiąc. Potem kolejny, bo negocjacje muszą potrwać, więc zanim wszyscy zabiorą się do pracy, czas na uchwalenie budżetu także się znacznie skróci. Gdyby nie uchwalili na czas, Sejm zostanie rozwiązany i wszystko zacznie się od nowa w znacznie większym chaosie. Ponadto zawsze jeszcze istnieje możliwość wprowadzenia jakiegoś stanu specjalnego, bo sytuacja międzynarodowa po ataku Izraela na Irak zacznie się komplikować i wtedy „mężowie stanu” oczywiście „w trosce o bezpieczeństwo państwa” będa mogli sobie jeszcze trochę porządzić. To oczywiście scenariusz pt. „Raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy!”, który ma nikłe szanse realizacji, chociaż skoro takie rzeczy, jak opisane niżej, też są możliwe, kto wie?
Minister Ziobro proponuje?
W programie dziennikarza śledczego Leszka Szymowskiego „O co chodzi?” pojawiła się informacja jakoby za chwilę były już Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny, poszukiwał gwałtownie koalicji z Donaldem Tuskiem! Wprawdzie nie wiem, jak taka „koalicja” miałaby wyglądać, bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić posłów Solidarnej Polski, którzy po tych wszystkich tromtadrackich wystąpieniach, nagle zmienią poglądy na lewicowe. Chociaż czego się nie robi dla „dobra Polski”, prawda? 😉
Natomiast jest prawdą, że panu Ziobrze grunt zaczyna się palić pod nogami, bo gdyby przypadkiem kolejnym ministrem newralgicznego resortu został Roman Giertych… Czarno widzę! Z drugiej strony, nie wydaje mi się, żeby po tylu latach pan Ziobro się odpowiednio nie „ubezpieczył”, a haków różnych pewnie ma w zanadrzu całą ciężarówkę. To, że za swoje działania, a zwłaszcza zaniechania, powinien odpowiedzieć, to jasne. Czy to się stanie oraz kiedy, to już zupełnie inna historia.
Stolik pozostanie na miejscu
Konfederacja szła do tych wyborów z obietnicą „wywrócenia stolika” rządzącej od 89 roku bandzie czworga. Jeszcze kilka miesięcy wstecz sondaże pokazywały, że coś jest na rzeczy, bo wynik ocierający się o 15% mógł przecież w realu być teoretycznie nawet nieco wyższy. Wówczas utworzenie rządu przez dowolną opcję, bez udziału rosnącej w siłę partii, byłby prawie niemożliwy. Chyba że PO-PiS, a obecnie KO-PiS. Głęboko wierzę, że gdyby kiedykolwiek w Polsce zaistniała realna groźba powrotu prawdziwej prawicy do władzy, zgodnie z ustaleniami z Magdalenki, nie dopuszczono by do tego, nawet kosztem powstania takiej właśnie, dziś wydającej się zupełnie egzotycznym aliansem, koalicji. Zresztą wyłączając kilka kwestii, jak stosunek do jednopłciowych „małżeństw”, czy zbyt nachalnej propagandy LBTQXYZ, programy się nie różnią. Nieco bardziej „miękkie” wdrażanie lewicowej agendy zupełnie PiS-owi nie przeszkadza, nawet łącznie z posunięciami proaborcyjnymi, jak choćby przygotowywana ostatnio „poprawka psychiatryczna”, dzięki której praktycznie każda kobieta mogłaby całkiem legalnie zamordować swoje, noszone pod sercem, dziecko.
Wróćmy do pytania, co się stało z Konfederacją? Wydawać by się mogło, że odpowiedź jest już znana, skoro Narodowcy znaleźli winnego, którym okazał się być „jak zwykle” Janusz Korwin Mikke. Używam cudzysłowu, bo pamiętamy przecież wcześniejsze odłączenie się kilku posłów, którzy założyli własną organizację pod nazwą „Wolnościowcy”. Jak to się skończyło, także wiemy. Pan Janusz, o czym już wspomniałem, potrafi czasem coś „chlapnąć”, ale moim zdaniem, to nie wypowiedzi Korwina zrobiły różnicę.
Jaka piękna katastrofa!
Zapewne z radością skonstatowali sympatycy lewej strony sceny politycznej. Złożył się na nią ciąg wydarzeń. Choć wypowiedzi Korwina nie pomogły, to faktem jest, że zostały częściowo zmanipulowane, a większość ludzi nie ma w ogóle pojęcia, o czym Korwin mówi, bo zawsze otrzymują fałszywy przekaz. Kto zadaje sobie trud, żeby znaleźć pełny tekst, albo obejrzeć choćby obszerny fragment programu w sieci? Zresztą nawet kiedy usłyszą oryginalną wypowiedź, przypuszczam, że około 80% widzów jej nie zrozumie, bo to bywa czasem trudniejsze, niż percepcja Wiadomości 😉 I nie jest tak, że pozwalam sobie na obrazę ogromnej części społeczeństwa. W istocie, nawet newsy czytane przez lektora, a więc w profesjonalny sposób, są słabo przyswajane, o czym można było przeczytać choćby w periodyku „Państwo i społeczeństwo„ już ponad dekadę wstecz. Pan Janusz mówi zwykle zwięźle i sensownie, ale dosyć szybko, co akurat też nie jest główną przeszkodą. Większość widzów ma po prostu tak zlasowane mózgi przez lejącą się godzinami z ekranu propagandę, że prosty, logiczny wywód wydaje być czymś z kosmosu.
To jednak nie Korwin zawinił, że poładający nadzieję w Konfederacji przeżyli spory szok. To TikTok-owa kampania kabaretu Bosak – Mentzen, „pokemony” na listach, farsa w wyborach wewnętrznych partii (słynna Legnica, choć nie tylko), a na koniec schowanie Brauna i JKM, stały za porażką. Do tego doszły jeszcze warunki zewnętrzne, czyli start w wyborach i zarejestrowanie list przez PJJ i Bezpartyjnych Samorządowców. Ludzie zostali zwiedzeni, bo przecież do ostatniej chwili pan Rafał Piech zapewniał, że 5% to oni mają już od dawna… Baaardzo śmieszne. Nie wiem, co trzeba było mieć w głowie, żeby się na to nabrać, lecz jak widać, ponad 1,5% wyborców postawiło na ten projekt. Szkoda.
O przyczynach porażki można by pewnie pisać dłużej, ale analizę i wyciągnięcie wniosków trzeba pozostawić liderom, którzy nie powinni kierować się emocjami, ale rzetelnie przyjrzeć się faktom i liczbom. Lizanie ran nie może jednak trwać zbyt długo, a stanięcie w prawdzie jest konieczne, ponieważ wybory samorządowe już niedługo. Szkoda by było zaprzepaścić kolejną szansę, a na to się niestety obecnie zanosi.