Kiedy przytaczałem kilka teorii spiskowych, a zapewniam, że jest ich o wiele więcej i wciąż rodzą się kolejne, nie przypuszczałem nawet, że przynajmniej niektóre z nich po prostu wcale żadnymi teoriami spiskowymi nie są…
No, bo co powiedzielibyście choćby jeszcze w grudniu zeszłego roku, że kolejne Święta i to te, przynajmniej dla chrześcijan, najważniejsze, spędzicie w izolacji? Że wszyscy będą wkrótce paradować w maseczkach, a do sklepu pod domem wchodzić pojedynczo? Że Wasz minister zdrowia zabroni Wam pójść do lasu, czy do parku, a wyjazd poza miasto bez uzasadnienia, a nawet rozmowa z kolegą na ulicy bez zachowania stosownego dystansu, może skończyć się mandatem albo karą administracyjną do 30 tyś. złotych? Czy ktoś by w to uwierzył? Nie, no… proszę Cię, to jakaś teoria spiskowa, powiedzielibyśmy pewnie niemal chórem. Tymczasem jest przecież znacznie gorzej. Nikt nie przewidział aż takiego załamania gospodarki światowej. Fakt, że analitycy od dawna zwracali uwagę, na „przegrzanie” giełd na światowych rynkach, tworzenie się bańki, która w końcu pęknie, ale że w taki sposób?
Czyja to operacja?
No i zaczęło się! Teorie wyrastały, jak grzyby po deszczu, a to o zupie z nietoperza, który się wymknął z laboratorium w Wuhan, a to, że spisek NWO, Billa Gatesa, Big Pharmy, Rockefellerów, Sorosa, albo rządów wielu krajów, by wymordować emerytów itd, itp. Do teorii, że to wszystko wymyślili jednak Chińczycy mogłoby być najbliżej, a do tego, że po prostu pracowali nad bronią, a koronawirus im się wymknął z powodu nieodpowiedzialnego pracownika, wiele osób zaczęło się nawet przekonywać. Kiedy posłucha się ostatnich kilku komentarzy Witolda Gadowskiego na temat zabójczego wirusa, to wszystko wygląda dość wiarygodnie. Badania nad koronawirusami były prowadzone od dawna – to fakt. Relacje z wykładów i konferencji nie budzą zastrzeżeń. Bat Woman istnieje na prawdę i jest Chinką. Analizy RNA wirusa potwierdziły kilka innych hipotez. Czy zatem wkrótce już wszystko będzie jasne? Bynajmniej!
O ile z jednej strony Donald Trump wprost oskarża Chiny o doprowadzenie do gigantycznych strat i śmierci tysięcy ludzi, odmawiając przy okazji finansowania WHO pod pretekstem ukrywania istotnych faktów o epidemii w Państwie Środka, to na drugim biegunie można znaleźć wypowiedzi takie, jak ta – byłego oficera wywiadu Scotta Benneta. Kto więc odpowiada za tę „pandemię”? Czy się tego dowiemy, czy będziemy tylko biernymi obserwatorami kolejnych manipulacji i przekłamań? Jedno jest pewne. Utraciliśmy, być może bezpowrotnie, sporą część wolności. I to nie jest teoria spiskowa, tylko fakt. Czy rządy wielu państw posunął się dalej i inwigilacja stanie się jeszcze bardziej uciążliwa? Kiedy Minister Zdrowia bez żenady oświadcza przed kamerami, że restrykcje będą trwały dotąd aż wszyscy Polacy nie zostaną „wyszczepieni”, to można zastanawiać się, czy nie jesteśmy traktowani przypadkiem, jak żywy inwentarz w zagrodzie szorstkiego gospodarza. A jak wiadomo, chłop żywemu nie przepuści…
Nic nie jest jasne
Wciąż nie wiemy na przykład, dlaczego w Czechach jest o dwie piąte mniej ofiar liczonych na tysiąc ujawnionych zakażeń, niż w Polsce, albo czemu na Słowacji jest ich jeszcze o połowę mniej niż w Czechach, podczas gdy z kolei na Węgrzech wskaźnik liczby zgonów do zarażonych to już 11%. W Słowenii jest trzykrotnie więcej ofiar niż na Słowacji przy niemal identycznej liczbie zakażonych. A Skandynawia? O ile można by przyjąć, że w Szwecji relatywnie wysoka śmiertelność (obecnie blisko 12%) wynika z przyjętego modelu walki z epidemią, niemal bez restrykcji, to czemu w Danii jest dwukrotnie wyższy wskaźnik niż w Norwegii, chociaż oczywiście znacznie niższy niż w kraju Wikingów? Albo dlaczego na Białorusi, gdzie restrykcji nie ma praktycznie żadnych, śmiertelność wynosi zaledwie 6 promili? Może fałszują dane, bo kraj autorytarny, tak? Warto przypomnieć, że o Polsce też w UE tak czasem mówią, zatem może i u nas jest ofiar kilka razy więcej? Tylko, co Rząd z nimi robi? Nie wiadomo…Taki ponury żarcik. A może po prostu o jakiejkolwiek korelacji można będzie mówić dopiero za pół roku, kiedy pierwszy rzut koronawirusa zatoczy pełne koło i znajdzie się już we wszystkich krajach, ale właśnie przy znacznie zmniejszonych, albo całkowicie zniesionych restrykcjach? Obawiam się, że „statystycznej prawdy” nie poznamy nigdy, ponieważ nie będzie w żadnym momencie jednakowej liczby oraz identycznej jakości testów, porównywalnej w poszczególnych państwach, a przy tym wciąż będziemy mieli do czynienia ze społeczeństwami nieco bardziej, lub nieco mniej odpornymi na zachorowania. Ponadto zagęszczenie ludności i średnie temperatury będą również zmienne, a już widzimy, że jednak jakiś wpływ na te dane mają. Wystarczy przeanalizować sytuację w większości krajów Afryki, czy w Australii. W Polsce ludzi nie umiera więcej, ale mniej, o czym pisałem tutaj.
Innymi słowy, nic nie jest jasne, może prócz tego, że jedyną prawdziwą pandemią jest pandemia strachu i że wykonano na ludziach swego rodzaju lobotomię, zwłaszcza w sferze gospodarczej, ale i tej społecznej, bo do normalności powrót będzie bardzo trudny.
Czy istnieje spisek maseczkowy?
Jedna z teorii spiskowych związanych z „wychodzeniem z ograniczeń” mówi, że Rząd stworzył sobie źródło finansowania tarczy antykryzysowej. Oto bowiem wszedł w życie przepis, który wprawdzie nie obowiązuje bezwzględnie, bo można teoretycznie stosować zamienniki np. w postaci szalika, ale w praktyce jednak ponad 21 mln Polaków musi nosić maseczki. No, to policzmy. Jeśli maseczka starcza na maksimum 2 godziny, to część ludzi będzie je kupowała w pakietach (nie bez przyczyny pakowane są czasem nawet po 10 sztuk). W hurcie jest taniej, co nie zmienia faktu, że średnia cena jeszcze nie spadła do 2 zł za sztukę. Ale niechby nawet i tylko 1/3 z nich musiała nosić je dłużej niż przepisany czas i stosowała się do zaleceń, to i tak dziennie potrzebnych byłoby blisko 50 mln sztuk (w tym oczywiście niektórzy nie zmienią maseczki nawet przez kilka dni, ale część użytkowników zużyje 5 lub więcej w ciągu jednego dnia). Jeśli zaś wyprodukowanie taniego twarzochronu kosztuje kilka groszy i z Chin można je w hurcie sprowadzić w cenie (już mocno zawyżonej), powiedzmy 25 gorszy. Dystrybutor weźmie podobną marżę, to zostaje nadal 1,5 zł. Policzmy 1,5 x 50 mln x 30 dni… 2,25 mld zł??? Właśnie… No i tak przez półtora roku, jak zapowiedział minister Szumowski. Ponad 40 mld. Całkiem niezła sumka. Oczywiście, marża pewnie spadnie, bo maseczek wyprodukowano już tyle, że wkrótce z Chinami można będzie konkurować. Tak, czy inaczej, to niezbyt wyszukany, ale dość oczywisty pomysł na biznes… Nawet Antonow nie musiałby kursować częściej, ponieważ zaprzyjaźnione firmy chętnie przejmą całą krajową produkcję przy dobrej cenie. To tylko teoria, ale już się obawiam, że Rząd może z niej skorzystać, bo jak pisał Alexis de Tocqueville:
„Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”.
Wprawdzie nasz Rząd już pieniądze drukuje, więc chwilowo mu nie braknie, ale to zawsze jest kwestia, która wymaga zgody starszych i mądrzejszych, a taki maseczkowy biznes można przecież robić niezależnie od mocy przerobowych drukarni… I chyba nawet chętniej byśmy się na to zgodzili, niż na nieuniknione, kolejne podwyżki podatków, prawda? Tymczasem jednak sprzedaż twarzochronów wydaje się rozproszona i raczej trudno przypuszczać, że Rząd mógłby ją kontrolować w całości, chociaż, któż to może wiedzieć?
Koszt tarczy antykryzysowej oszacowano znacznie wyżej niż 40 mld, lecz drukowane pieniądze otrzymają banki, a bezpośrednia pomoc przedsiębiorcom do kwoty 212 mld raczej nie dojdzie. Swoją drogą, to ciekawe jaki będzie realny wymiar tego „koła ratunkowego dla przedsiębiorców” i jak olbrzymią inflacją zapłacimy za wszystko w krótszym, czy dłuższym horyzoncie czasowym? Premier Mateusz Morawiecki jest przekonany, że będziemy mieli do czynienia z dużą deflacją. Nie wszyscy ekonomiści i analitycy podzielają jednak to przekonanie. Przypomnę na wszelki wypadek definicję deflacji:
Deflacja to zjawisko ekonomiczne polegające na długotrwałym spadku przeciętnego poziomu cen w gospodarce.
Wiele osób myśli, że wspomniane wyżej zjawisko jest bardziej korzystne niż inflacja, ale to błędny punkt widzenia. Oczywiście, w krótkim okresie dla nabywców towarów i usług, to sytuacja dość przyjemna, bo mogą za te same kwoty kupić większą ilość rzeczy. W dłuższej perspektywie przedsiębiorcom przestaje się jednak opłacać produkcja, pojawiają się więc w nieunikniony sposób negatywne zjawiska, jak redukcja zatrudnienia, produkowanie „na magazyn”, gdyż część towarów, zwłaszcza technicznych, może spokojnie poczekać na nieco lepszy czas i faktycznie zdarza się, że deflacja poprzedza inflację, która może wystąpić nawet w dużo wyższej skali. Tak też uważa Tomasz Wróblewski, analityk Warsaw Enterprise Institute, który prognozuje po krótkim okresie deflacji w Polsce nawet hiperinflację. Przewiduje, że będzie to głęboki kryzys. Warto posłuchać ostatniego komentarza „Wolność w remoncie„, w którym Autor omawia trzy sposoby wychodzenia z recesji.
Tyle, że inflacja już puka do drzwi!
Jeśli przeanalizujemy ceny w hipermarketach, na rynku, czy w sklepikach osiedlowych, okaże się, że inflacja już jest. Owszem, część wzrostów cen może wynikać z osłabienia złotówki, ale przecież nie w takiej skali. Jeżeli w lutym mogłem (kupić bez promocji) paczkę sznycli z indyka poniżej 10 zł, a dziś kosztuje ona niemal 13 zł, to chyba jednak zdrożała? Ceny jogurtów poszły w górę nierówno, ale nie znalazłem żadnego, który nie kosztowałby co najmniej 15% drożej niż niespełna 6 tygodni wstecz. W małych sklepach jest jeszcze gorzej. To prawda, że ruch w nich został ograniczony czasem dość drastycznie, bo przy niewielkich powierzchniach nie można wpuszczać do środka więcej niż 2 klientów, a czasem tylko jednego. W tej sytuacji niecierpliwi rezygnują, a właściciele podnoszą ceny bardziej niż mogliby to uczynić przy wyższych obrotach. W sklepiku obok mojego domu jabłka kosztują już 6,20 za kilogram i nie jest to żaden towar z importu, ale zwykły polski champion, czy jonagored. Jeszcze niedawno, gdy na rynku były po 3,50, chciałem sprzedawczyni w sklepie powiedzieć (przy cenie 5,50/kg), że już ich kompletnie rozum opuścił, ale okazuje się, jak widać, że może być znacznie gorzej. Fakt, na rynku cena 5 zł nie jest już niczym niezwykłym… Oczywiście, za chwilę GUS nam pokaże dane, które temu przeczą, ale każdy, kto potrafi liczyć i zna wartość swojego koszyka, bo przecież w dużej mierze kupujemy co tydzień te same produkty, może przekonać się jaka jest prawda.
Wkroczyliśmy w etap coraz szybszego osuwania się gospodarki w przepaść, chociaż Premier robi dobrą minę do złej gry i pręży muskuły opowiadając, jak to bardzo chciałby żebyśmy zostali europejskim liderem, a nasi przedsiębiorcy stworzyli wkrótce więcej miejsc pracy niż przed kryzysem. Tylko, że to raczej objaw kompletnego rozjechania się z rzeczywistością. Marzycielstwo nie oparte na jakichkolwiek realnych podstawach.
Kiedy Titanic tonął, to też orkiestra grała. Do końca…
Czytaj też: Gigantyczna manipulacja, Choroba nie musi być najgorsza, Szczyt Szumowskiego, Maseczka na każdą okazję