W zasadzie z co najmniej dwóch powodów słowo „pandemia” powinno znaleźć się w cudzysłowie, ponieważ przecież wcześniej sam Dyrektor generalny WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus w swoim oświadczeniu Genewie powiedział:
„Jesteśmy głęboko zaniepokojeni zarówno alarmującym poziomem rozprzestrzeniania się, intensywnością, jak i alarmującym poziomem braku działań (rządów poszczególnych krajów). Dlatego sformułowaliśmy ocenę, że COVID-19 można scharakteryzować jako pandemię”.
Jeśli można coś scharakteryzować jako coś, nie znaczy, że tym czymś jest na pewno. Ten język może budzić zdziwienie, ale po „numerze” jaki wykonała Światowa Organizacja Zdrowia w 2009 roku, prawdopodobnie jej obecny szef starał się wypowiadać nieco bardziej oględnie. Przypomnę, że właśnie 11 lat temu doszło do kilku poważnych nadużyć ze strony WHO. Po pierwsze, zmieniła ona definicję pandemii. Wcześniej wymaganym elementem do ogłoszenia takowej był prócz rozprzestrzeniania się wirusa, czy bakterii w wielu krajach świata, jeszcze wysoki wskaźnik śmiertelności. W 2009 zrezygnowano z tego, istotnego przecież, wskazania po to, aby ogłosić pandemię wirusa A(H1/N1), „zwanego świńską grypą”. Okazało się to wyjątkowym niewypałem, ponieważ wirusa, jeśli chodzi o skalę śmiertelności, nawet trudno było porównać do zwykłej grypy sezonowej. Wprowadzona pośpiesznie szczepionka spowodowała wiele strat, niepotrzebne zgony, narkolepsję, jako jeden ze skutków ubocznych i konieczność wypłat odszkodowań przez rządy kilku krajów.
Warto też wspomnieć, że ustalenia z 2005 roku pozwalają WHO na ogłoszenie tzw. stanu PHEIC Emergency Health International of International Concern, który został zdefiniowany jako wydarzenie nadzwyczajne, stanowiące zagrożenie dla zdrowia publicznego w innych państwach i potencjalnie wymagające skoordynowanej reakcji międzynarodowej. (Więcej na ten temat, także o historii zmian w WHO można przeczytać tutaj.
PHEIC miał być używany bardziej „oszczędnie”, choć w lipcu ubiegłego roku, w przypadku wirusa ebola w Kongo, taki stan ogłoszono, mimo, że nie dotykał wielu państw. Konieczne do ogłoszenia PHEIC jest spełnienie dwóch warunków. Można to zrobić kiedy: 1) epidemia stanowi zagrożenie dla więcej niż jednego kraju i 2) wymaga skoordynowanej reakcji międzynarodowej. Oba czynniki wystąpiły.
Uznano, że ogłaszanie pandemii powinno być bardziej rozważne, by nie wywoływać niepotrzebnej paniki. Nikt rozsądny chyba jednak już nie wątpi, że decyzje o ogłoszeniu, bądź nie ogłaszaniu pandemii, są decyzjami politycznymi. Skoro wystarczy tylko, by epidemia rozprzestrzeniała się na wiele krajów lub regionów świata (bez czynnika wysokiej śmiertelności), to w zasadzie można za pandemię uznać niemal każdą chorobę, w której wzrost zachorowań jest widoczny statystycznie.
Tymczasem nieodpowiedzialne decyzje WHO mogą pociągać i jak widzimy to dziś, pociągają za sobą często dramatyczne skutki gospodarcze i społeczne. Zawsze ma to wpływ na wiele dziedzin życia. Tak będzie też tym razem. W tle stoją wielkie pieniądze i nie chodzi o żadne teorie spiskowe. To czyste fakty.
Drugi powód, aby hasło „pandemia” wziąć w cudzysłów, to rzeczywista skala zachorowań w konkretnych krajach. Pewnie, gdyby zapytać Włocha, czy Hiszpana, albo Francuza, uznaliby, że to pandemia i może broniliby takiego poglądu do upadłego. Odmienne zdanie mieliby z kolei mieszkańcy Skandynawii, większości krajów afrykańskich, Białorusi, czy nawet Niemiec, ale przecież także być może i Polski, która po trzech miesiącach ma mniej niż 1100 ofiar Covid-19. Patrząc więc tylko przez pryzmat skali zachorowań, która w wielu krajach wygląda diametralnie różnie i na nasze statystyki, można by rzec, że nie mamy prawa narzekać. Pisząc „być może” – myślę raczej o tym, jak dalece ta sytuacja „przeorała” nam świadomość i jakie straty niesie ze sobą, bez zagłębiania się dalej w dramatyczne sytuacje gospodarek, a co za tym idzie gospodarstw domowych wielu ludzi. Skutki będziemy odczuwali pewnie długo. O tych mniej oczywistych napiszę w kolejnym komentarzu, ale dziś, wciąż w cieniu pandemii, czy może po prostu zwykłej epidemii, warto spojrzeć na kilka faktów, które wyłaniają się powoli, ale systematycznie.
Spłaszczanie krzywej, czy prawdy?
Rząd, podobnie, jak w socjalizmie, walczy dzielnie z problemami, które sam stworzył, choć w poprzednim ustroju znaczna ich część wynikała z chorej ideologii. Jednak, czy w gruncie rzeczy nie mamy do czynienia ze swego rodzaju „religią koronawirusa”? Czy to normalne, że negatywna odpowiedź na pytanie udzielona przez kilku artystów i celebrytów, czy się zaszczepią, o ile pojawi się szczepionka mająca zbawić świat od Covid-19, (a może też 20,21 itd.…), skłania władze do reakcji potępiającej swobodną wypowiedź? Czyż nie jest to szaleństwo, że na forach takie osoby zaczynają być wręcz prześladowane, a padają często bardzo mocne słowa, uznające je nie tylko za antyszczepionkowców, oszołomów, ale wręcz za morderców? Przecież nikt z nich ani nie próbował zmienić czyjegoś zdania, ani nie broni wstrzykiwania sobie czegokolwiek, jeśli tylko ma ktoś na to ochotę (i ewentualnie pieniądze). Pani Edyta Górniak powiedziała, że nie da zaszczepić siebie i swojego syna. Tylko tyle. Ma do tego konstytucyjne prawo, które (póki co) nie zostało zmienione, a inne ustawy, które regulują procedury medyczne mówią wprost, że na każdą ingerencję medyczną obywatel MUSI wyrazić zgodę. W określonych przypadkach decyzję tę podejmuje rodzina, czy ktoś bliski, albo lekarz, ale tylko wtedy, gdy jest to działanie ratujące życie, a osoba, której to dotyczy jest w stanie uniemożliwiającym jej podjęcie samodzielnej decyzji (czyli przeważnie nieprzytomna, albo niepoczytalna). A może ci, którzy tak chętnie posługują się inwektywami doszli do wniosku, że mają do czynienia z osobami znajdującymi się właśnie w takim stanie, które „dla dobra innych” należy ubezwłasnowolnić? To bardzo smutna konstatacja, bo prowadzi do wniosku, że samo ogłoszenie przez jakiegokolwiek ministra, albo Rząd RP, że coś jest dobre dla obywateli jest już wystarczającym argumentem, żeby to wprowadzić. Od razu, bez niczyjej zgody. To ja chcę ich zapytać o mniej istotną kwestię. Czy jeśli Rada Ministrów wpadnie na pomysł, że w dobie kryzysu może sobie „pożyczyć” z prywatnych kont obywateli ich oszczędności, bo przecież i tak z nich teraz nie korzystają, a to pomoże przy zmniejszonej płynności w bankach, więc tak tylko na trochę, najwyżej na 5-7 lat, potem może oddadzą, nawet z odsetkami, czy nie wywołałoby to oburzenia? Czy żaden z hejterów nie mrugnąłby nawet powieką i oddał swoje pieniądze?
A przecież w przypadku zdrowia, które jest cenniejsze od pieniędzy, perspektywa może być znacznie dłuższa niż 7 lat. Naprawdę? Z całą pewnością! Wspomniany choćby wyżej przypadek z 2009 roku, w Szwecji, gdzie „wyszczepiono” ludzi, jakby to dziś ujął nasz ulubiony zbawca polskich pacjentów – Minister Zdrowia – prof. Łukasz Szumowski. Bardzo skutecznie wyszczepiono. Na grypę wprawdzie to nijak nie pomogło, ale zdrowie już nie wróci. Ani za 7, ani za 15 lat. Niektórzy pożegnali się po tej szczepionce z życiem, więc mieli jeszcze mniej szczęścia. Czy ktoś dziś, po tych, ale też innych, znanych choć zamiatanych pod dywan wydarzeniach, jak choćby historia szczepień przeciw tężcowi w Kenii (2013/14) czy wcześniej (2001) z wąglikiem z Niemiec i USA, nie ma prawa uznać akurat tej procedury za zbyt ryzykowną? Kto da gwarancję, że wszystko będzie świetnie? Hejtujący?
Wielokrotna manipulacja
Manipulacja jest co najmniej potrójna. Po pierwsze, wmawia się nieszczęśliwym ludziom, że „przez takich oponentów inni mogą zachorować”, co jest oczywistą bzdurą, bo „wyszczepienie” nigdy nie będzie pełne, ponadto miliony osób mają już teraz przeciwciała, jako że ich organizm poradził sobie z intruzem. Wielu z nich o tym nawet nie wie. Po drugie, przykleja się ludziom łatę „antyszczepionkowców”, podczas kiedy oni nikomu nie bronią się szczepić. Po trzecie, przedstawia się już dziś, a priori, szczepionkę, jako jedyną skuteczną metodę walki z koronawirusem, podczas, kiedy nie wiadomo nawet, czy ona powstanie, bo na przykład na HIV szczepionki nie udało się wyprodukować od ponad 30 lat, co jednak wcale nie oznacza, że świat stał się przez to wobec AIDS kompletnie bezradny. Do tego – to już po czwarte, my tu przecież nie mówimy o chorobie śmiertelnej! Na razie nie ma cienia dowodu, że na Covid-19, rzeczywiście umarł ktoś całkiem zdrowy (o czym już wspominałem, cytując naukowców z Włoch, Niemiec, czy USA m.in. tutaj). Koronawirus, jako jeden z milionów wirusów, z którymi się stykamy i przyszło nam żyć, nie jest groźniejszy od zwykłej grypy, a przecież na grypę szczepienia są dobrowolne. I to mimo, że umiera na nią rocznie dwukrotnie więcej ludzi, niż w przypadku statystyk Covid-19, (nawet gdyby przyjąć za prawdę statystyki oficjalne zbierane przez Uniwersytet Johna Hopkinsa).
Ale gdyby ktoś nadal nie zauważył, jak grubymi nićmi to wszystko szyte, wystarczy posłuchać, wijącego się ministra Szumowskiego, kiedy dziennikarze pytają: jak to jest, że gdy dziennie mieliśmy około setki nowych zachorowań, kazał zamykać całą gospodarkę, a gdy kilka dni temu doszliśmy do ponad 400 w ciągu doby, mówi, że już jest ok i można „odmrażać”. Opowieści, o wypłaszczaniu krzywej zachorowań jakoś mnie nie przekonują. O wiele bardziej wiarygodnie wygląda analiza danych, jeśli się przyjmie jako bazową informację m.in. przekazaną przez dr. Stefano Montanari, że 80,3% testów na koronawirusa jest fałszywie dodatnich. Wówczas faktycznie, jeżeli zwiększyliśmy ich liczbę, ilość „zakażeń” musiała wzrastać skokowo. Być może dlatego, Rząd znając badania, o których coraz głośniej, zmniejszył obecnie liczby testów, aby uzyskać „wypłaszczenie”. Tylko czego? Krzywej zakażeń, zachorowań, czy może wykresu prawdy? Popatrzmy zatem na aktualne dane ze wspomnianej strony J.Hopkinsa
O jakim my tu wypłaszczeniu rozmawiamy? Chyba, że nasze Ministerstwo Zdrowia co innego wysyła do Coronavirus Resource Center, a co innego zostawia sobie. To byłoby dość osobliwe…
Sztuka mówienia – przepraszam
Bardzo trudno się przyznać do błędu i powiedzieć wprost – tak, daliśmy się zmanipulować i weszliśmy w tę grę, ale przepraszamy i zrobimy wszystko, żeby to naprawić. Jestem przekonany, że większość Polaków by to zrozumiała. Wszak w innych krajach stało się podobnie, też zamknięto ludzi w domach, ale my mamy nieco lepsze statystyki. Na ile prawdziwe trudno stwierdzić, ale faktem jest, że tak, czy inaczej w Polsce zmarło mniej ludzi niż w latach ubiegłych, zatem co najmniej jeden zarzut, że koronawirus zabił masę obywateli, już odpada. Dlaczego więc Rząd tego nie zrobi? Ponieważ w tle stoją wciąż gigantyczne pieniądze? To także, ale myślę, że po prostu dlatego, że Covid-19 stał się świetnym alibi dla rozpadającej się gospodarki. Zwłaszcza, że kryzys szykował się od dawna, a rządzący nie zrobili nic, prócz przejadania nadwyżek i karmienia ludu kiełbasą wyborczą. Teraz całą niegospodarność można śmiało zrzucić na morderczego koronawirusa, a jeśli jeszcze przy okazji da się zarobić, tym lepiej.
Dlatego właśnie, każda narracja, która kwestionuje posunięcia Rządu w kwestii całej tej horrendalnej hucpy, będzie tępiona bezwzględnie. Zawsze znajdą się też pożyteczni idioci, którzy wersję o jedynej drodze jaką są szczepienia, uznają za prawdę objawioną. Wtedy można będzie znów dostać trochę więcej pieniędzy. A to UE „pomoże”, a to jakaś znana amerykańska fundacja, a i przedstawicielka WHO poklepie po ramieniu, więc Chińczycy będą pamiętać taki gest dość długo, a przecież mają wobec Światowej Organizacji Zdrowia dług potężny.
Czy będą brnąć w to dalej?
Nie wiem ile może wynosić premia za „wyszczepienie” wszystkich Polaków i co obiecano rządzącym, ale wiem na pewno, że to bardzo niebezpieczna zabawa. O braku dobrych intencji świadczy choćby fakt, że o ile Donald Trump wypowiedział umowę z WHO i (co zresztą w mojej opinii jest bardzo słuszne) postanowił przeznaczyć te kwoty na inne cele związane z faktycznym ratowaniem zdrowia, nasz Rząd nawet nie zajął w tej kwestii jakiegoś stanowiska, o szerszej dyskusji nie wspominając. Warto przypomnieć, że na czele Światowej Organizacji Zdrowia stoi Tedros Ghebreyesus – wcześniej minister zdrowia Etiopii (2005-15), który swą karierę rozpoczynał w biurze politycznym Tigray People’s Liberation Front, wpisanego na listę organizacji terrorystycznych przez USA. Współdziałał z Arabią Saudyjską, tuszując zbrodnie w Jemenie. Zbliżenie Tedrosa z przywódcami Komunistycznej Partii Chin nie jest więc przypadkowe. Jako minister zdrowia tuszował trzykrotnie epidemie cholery w Etiopii, a potem, jako szef WHO, podobną epidemię w Sudanie. W 2017 roku Tedros mianował Roberta Mugabe, obecnie już nieżyjącego autorytarnego przywódcę Zimbabwe, na Ambasadora Dobrej Woli ONZ. Z powodu skandalu, jaki wybuchł po ogłoszeniu decyzji, szef WHO nominację cofnął. Wsławił się też m.in. prześladowaniem mniejszości narodowych i przypisuje mu się łącznie śmierć nawet ponad miliona ludzi. Interesujący tekst, który zawiera też kalendarium postępowania Tedrosa w kwestii Sars-Cov-2, można znaleźć tutaj.
Czy w ogóle można wierzyć człowiekowi, który ma taką przeszłość, a w kwestii koronawirusa najpierw ukrywał fakty, potem bagatelizował sprawę, aby w Genewie nagle porównać epidemię Sars-Cov-2 do grypy hiszpanki, która zabiła (wg różnych źródeł) od 50 do 100 mln ludzi?
WHO jest jedną z ostatnich organizacji, która zdrowiem się przejmuje, co można łatwo stwierdzić po owocach. Kilkanaście milionów aborcji sfinansowanych przez tę organizację, fałszowanie komunikatów, co najmniej trzykrotne oszustwo Chin w kwestii koronawirusa tuszowane przez kilka miesięcy. Najpierw, że wirus dotyczy tylko nietoperzy. Potem, że wcale nie przerzuca się na ludzi, a jeśli już, to w ogóle nie jest zaraźliwy. Kiedy w Wuhan była już epidemia, WHO twierdziło, że to nic takiego, a Chiny wciąż wysyłały swoje samoloty pełne ludzi także do Polski, Włoch i wielu innych krajów.
Już tylko wymienione wyżej powody winny być aż nadto wystarczającą okazją, aby się z tą organizacją pożegnać (przynajmniej na kilka lat), a nie małą przecież składkę przeznaczyć na ratowanie zdrowia Polaków. Było to tym łatwiejsze, że uczynił to nasz sojusznik. Chyba, że myślimy już intensywnie o Chinach i WHO, jako naszych przyszłych partnerach „strategicznych”. Nie siedzę w głowie Naczelnika, więc nie wiem, czy powoduje nim strach, co powie pani Aniela Merkel, czy może jest to zapowiedź zmiany naszej „orientacji” politycznej.
Tak, czy inaczej, tytuł dzisiejszego wpisu nie jest przypadkowy, wszak prawdziwe informacje o „pandemii” mogą położyć się cieniem na niemal całej elicie politycznej i to na bardzo długo. Prawdę w tej sprawie prędzej czy później poznamy. Zbyt wiele osób jest zaangażowanych w jej ujawnienie, a pamiętajmy, że tylko jeden człowiek Edward Snowden, sam potrafił „wysadzić system w powietrze”. Tutaj Snowden-ów można spodziewać się w wielu krajach, także u nas. Oczywiście, znajdą się też ci, którzy są szczególnie zainteresowani ukryciem prawdy możliwie najdłużej, zwłaszcza, jeśli traktują „zabawę w koronawirusa” jako etap przejściowy, a ten właściwy czeka nas jesienią. Dlatego kluczem może być tutaj CZAS. Niestety, media w swej większości są „kluczem zapasowym”, bo to one zamiast informować kreują fakty i manipulują społeczeństwami na gigantyczną skalę.
Pozostaje mieć nadzieję, że cień pandemii nie będzie jednak długi, a w pełnym słońcu wszystko wygląda nieco inaczej…
Czytaj też: Pobożny koronawirus, Gigantyczna manipulacja, Choroba nie musi być najgorsza, Szczyt Szumowskiego, Maseczka na każdą okazję, A jednak się kręci…, Totalna ściema, Kiedy rozum śpi