Falstart bez konsekwencji?
Padł strzał startera i ruszyli! Najpierw falstart, więc gorączkowe poszukiwania winnego, ale o dziwo, bez dyskwalifikacji. Chociaż? Jednak była też kara! Owszem, okazało się, że jest ofiara, która nie może brać udziału w powtórzonym biegu. Chociaż zdania były podzielone, bo przecież falstart nie nastąpił z winy biorących udział w konkurencji. To organizator najpierw zaczął w niewłaściwym momencie, a potem zatrzymał wszystko, choć zawodnicy na dobre wyszli już z bloków. Ale cóż to? Uzupełnienie stawki startujących? Tego nie było w regulaminie. Fakt, ale przecież regulamin można zmienić. Niektórzy są tak zdolni, że potrafią to zrobić nawet gdy uczestnicy już wystartowali. To nic, że oni nie wiedzą, że start był bez sensu, ani nawet, że metę im przesunęli znacznie dalej.
Tak właśnie, parafrazując wydarzenia wyborcze, można by podsumować w skrócie to, co się dotąd stało. Tymczasem zawodnicy w nowym składzie biegną od jakiegoś czasu i właśnie zaczęli wychodzić na ostatnią prostą. Kampania wyborcza trwa, a niektórzy powoli budzą się z letargu i przecierają oczy ze zdumienia. Oto bowiem, organizator po raz kolejny pokazuje, jak można sobie strzelić w stopę i to nie raz, ale dla pewności nawet wielokrotnie. Najpierw PiS wykonał szereg rytualnych tańców „nad urną”, wskutek czego w dniach, kiedy liczba zakażeń koronawirusem w Polsce nie przekraczała 200 dziennie, nie chciał przeprowadzić wyborów prezydenckich normalnie, przesuwając je, powiedzmy o 2-3 tygodnie i dając ludziom wybór, w jaki sposób zagłosują, ewentualnie od razu wyznaczając termin w okresie letnim, co już wymagałoby wprawdzie pewnych środków nadzwyczajnych. Można było z nich skorzystać, bo przecież sprzeczna w wielu miejscach sama ze sobą, ale też z aktem wyższego rzędu, spec-ustawa i tak jest i będzie kontestowana. Nie skorzystano z takiej możliwości, zamiast tego powierzając organizację wyborów Poczcie Polskiej i Ministrowi Jackowi Sasinowi, co doprowadziło (raczej nie mogło być inaczej) doniespotykanej kompromitacji, wywalenia w błoto 70 milionów złotych z ogonem, bo nikt nie mówi o innych kosztach, jak choćby kwoty wydane na kampanię przez sztaby wyborcze, zwłaszcza sztab KO, która do kosza wywaliła całość kwot wydanych na promowanie swojej kandydatki. Zatem pierwszy strzał w stopę nastąpił już z początkiem „pandemii”. Wszystko po to, żeby urządzić wybory, kiedy zakażeń jest 2,5 raza więcej.
Kolejny strzał mogliśmy ujrzeć nie tak dawno, gdy wyznaczono termin wyborów w dacie poza konstytucyjnymi terminami, o czym już wspominałem. Mało tego, PiS sprawdził, czy przypadkiem magazynek nie jest pusty i postanowił dać szansę na wymianę kandydatki wrażej formacji. Warto dodać, że uzyskiwała ona w sondażach wyniki coraz bardziej oscylujące wokół granicy błędu statystycznego, albo, jak pisali złośliwcy, niewiele wyższe od dopuszczalnej ilości promili we krwi kierowców. No i stało się! Opozycja, wyłącznie dzięki nieudolności partii rządzącej, wprowadziła kandydata, który już chwilę po starcie „złapał kontakt z liderem” – skąd ten cudzysłów wyjaśnię za chwilę. Żeby jednak upewnić się, że wszystkie palce stopy na pewno odpadną, organizatorzy wyborów strzelają nadal. Tutaj do akcji wkroczył ostro cały sztab szkoleniowy faworyzowanego zawodnika i zorganizował mu roller-coaster bez trzymanki. Najpierw ktoś doradził, że trzeba coś obiecać środowiskom LGBT, potem, że to jednak był błąd i należy ostro jechać w kierunku prawicowym. Lewa stopa zawodnika okazała się nagle słabsza, ale jednak szybki masaż i już pojawiło się zaproszenie dla aktywisty, który wsławił się wieszaniem i fotografowaniem tabliczek „Strefa wolna od LGBT” i najprawdopodobniej do wiernych kibiców nie należy, czegóż się jednak nie robi, aby przekonać fanów, że jest inaczej?
Magazynek trzeba było w końcu napełnić, bo przecież można jeszcze trochę postrzelać. Stopa już czarna (O przepraszam! Może lepiej, afroamerykańska) jakaś taka się zrobiła, a więc w przerwie spotkajmy się z zawodnikiem wagi ciężkiej zza oceanu. Ona wprawdzie ma kłopoty teraz, bo mu na ulicach miast pokojowi demonstranci wybijają szyby i okradają sklepy i nawet nie wiadomo, czy będzie miał szansę w swej następnej walce, ale spotkajmy się, niech kibice w Polsce zobaczą, jaki jestem ważny. W brydżu jest taki manewr, który się nazywa „przegrywająca, na przegrywającą”, który pozwala uniknąć straty lewy. Tutaj nazwa spotkania „zawodników” może okazać się całkiem adekwatna i prorocza…
To, co! Przeładowujemy i strzelamy dalej? Proszę bardzo! Debata telewizyjna. Jaka debata? Litości! Przecież tej żałosnej maskarady nie można nazywać w ten sposób. Może „Jeden z dziesięciu”? Też nie, bo to byłoby obrazą dla Pana Sznuka. Żeby przynajmniej było śmiesznie, albo strasznie. No, dobrze, może straszne to jednak było… Pomysł, by pytać kandydatów o kwestie aktualne mniej więcej 10 lat wstecz, jak przyjęcie Euro, czy religia w szkołach, albo stosunek do małżeństw jednopłciowych, czy w końcu pytanie o szczepionkę, której nie ma i nie wiadomo czy w ogóle będzie, wymyślił zapewne ktoś, kto bardzo chciał pomóc. Wyszło, jak zawsze… Prezydenta obrzucili stekiem zarzutów tyleż trafnych, co powszechnie znanych, więc nie wniosło to niczego nowego do kampanii, ale owszem, przypomniało niezdecydowanym, że mają do czynienia z „zawodnikiem” kompletnie niewiarygodnym, a do tego jeszcze, nieprzewidywalnym. Skoro może zmieniać zdanie już nawet nie co miesiąc, ale nawet co kilka dni, może warto stawiać na kogoś innego, zwłaszcza, kiedy w portfelu coraz mniej pieniędzy, a inflacja za chwilę zeżre resztę.
Jednak wyścig powoli zbliża się do mety. Pozostał tydzień i tutaj właśnie dochodzimy do sedna. Cudzysłów, którego użyłem pisząc, że nowy zawodnik „złapał kontakt z liderem” jest nieprzypadkowy. Obserwatorzy sceny politycznej mogą z łatwością ocenić, na podstawie choćby sondaży z ostatnich wyborów, jaką rzeczone badania mają wartość. Jeśli ktoś chce wmówić ludziom, że oto nieudaczny kandydat, który dbał o kontynuację działań słynnej HGW, aby krzywdzeni lokatorzy sprzedanych „z wkładką” kamienic przypadkiem nie odzyskali swoich mieszkań, promował seksualizację dzieci w warszawskich szkołach, przeznaczając do tego obłędne sumy na wspieranie organizacji lewicowych, częstując w międzyczasie społeczność lokalną „trzaskowianką gazowaną”, będzie za chwilę zwycięzcą, to jest to czyste szaleństwo. Wiadomo, że w praktyce nie uzyska nawet poparcia zbliżonego do wyniku samej KO w wyborach do parlamentu. Dlaczego? Ponieważ spora część wyborców ma tutaj dylemat, jako że nie tylko Szymon Hołownia jawi im się, jako kandydat o wiele bardziej odpowiedzialny, bez przeszłości i ze sporym potencjałem, ale nawet sam Władysław Kosiniak-Kamysz, z formacji będącej przecież naturalnym koalicjantem PO, ma dla nich atrakcyjny program, choć nieco bardziej konserwatywny. Znam wiele osób, które głosują na PO, a jednocześnie posiadają poglądy tak dalekie od wizji państwa pana Trzaskowskiego, jak odległość Biedronia od Bosaka.
Właśnie! Co z pozostałymi zawodnikami? O ile w przypadku wspomnianego pana Władysława, czy Roberta Biedronia, nastąpiło już chyba lekkie wypalenie i zmęczenie materiału, o tyle kandydat wolnościowej prawicy jest coraz bardziej na fali. Kiedy popatrzy się na spotkanie wyborcze w Kielcach, można przecierać oczy ze zdumienia, bo żaden z pozostałych uczestników wyścigu nie zanotował podobnej frekwencji w tej fazie kampanii. Podobnie było dziś w Warszawie i to mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych. Faktycznie też jego wystąpienia, choć całkiem naturalne, bez cienia pozy, czy sztuczności, tak częstej u większości polityków, gromadzą tłumy. Obietnica zablokowania każdej ustawy podnoszącej podatki jest też haczykiem, którym można złowić przedsiębiorców o bardzo różnych przekonaniach. Tym nie mniej wydaje się, że zdecydowana przewaga ludzi młodych widocznych w trakcie tych spotkań, to za mało, aby zmienić całkowicie obraz notowań. Niestety, dla sympatyków kandydata, całkowity szlaban założony przez media PiS, jak mawia Grzegorz Braun, dla zmylenia przeciwnika, zwane publicznymi, uniemożliwia w praktyce dotarcie do grupy 70+ z jakimkolwiek obiektywnym przekazem. Znakomita część osób w tym wieku nie posługuje się, z różnych przyczyn, internetem bazując wyłącznie na przekazie radiowo-telewizyjnym. Trudno ocenić, na ile ta grupa, dość mocno „impregnowana” na wiedzę płynącą z mediów innych niż państwowe, byłaby skłonna zmienić swoje preferencje wyborcze, zwłaszcza gdy w pozostałych telewizjach, do których przekazu część wyborców w wieku dojrzałym jednak czasem sięga, także część kandydatów jest praktycznie nieobecna.
Wydaje się, że kluczem do sukcesu dla urzędującego Prezydenta jest właśnie zachowanie tej części elektoratu, stanowiącego równocześnie twardy trzon wyborców PiS. Drugim elementem, na który stawiają, jak już widzimy, sztaby wyborcze liderów sondaży, jest polaryzacja sceny wyborczej, mająca sprawić wrażenie, że poza nimi nie ma alternatywy. Temu służy odwołanie debat kandydatów w TVN i Polsacie. Obaj wiedzą przecież, że mogą na nich wyłącznie stracić i to z co najmniej trzech powodów. Pierwszy – to fakt, że żaden z nich nie ma na swoim koncie przytłaczających sukcesów, które mogłyby dać przeciwwagę dla zarzutów, z jakimi będą się spotykać, dotyczących ich działań, choćby w ostatnim roku, przy czym tutaj jeszcze Andrzej Duda miałby być może jakąś przewagę. Drugi – znacznie poważniejszy, to dopuszczenie do głosu, a więc złamanie medialnej blokady, dla kandydatów wyrazistych, a takim z pewnością jest choćby właśnie Krzysztof Bosak, który w debatach wypada bardzo dobrze. To właśnie jego udziałowi w debatach przedwyborczych do Sejmu przypisuje się często sukces całej Konfederacji na ostatniej prostej. Trzeci argument, to nieprzewidywalność. Każdy błąd na tym etapie, może okazać się gwoździem do trumny, ponieważ zbyt duże rozbicie głosów oddanych na poszczególnych kandydatów sprawi, że Rafałowi Trzaskowskiemu mogłoby zabraknąć kilku procent do pewnego, jak się wydaje, awansu. No i tu dochodzimy do meritum. Na ile w ogóle sondaże przeprowadzane przez te same, wielokrotnie już przecież skompromitowane, ośrodki, mogą być prawdziwe? Jeśli błąd statystyczny wynosi 3%, zawsze można się jakoś wyłgać, jeżeli wyniesie nawet 4,5, a co jeżeli się okaże, że pomyłka to 50, czy 60% szacowanych głosów, które mógł uzyskać kandydat? Szczerze pisząc, nie wierzę, żeby Urzędujący Prezydent mógł otrzymać mniej niż 40%, zwłaszcza gdy w tle naszykowano mu wizytę w USA, która (bez względu na jej realne znaczenie) będzie prawdopodobnie postrzegana jako sukces. Do podziału na pozostałych 10 kandydatów jest jeszcze spory kawałek tortu, ale jeśli przyjąć, że w wyścigu liczyć się będzie tylko pięciu z nich (Rafał Trzaskowski, Krzysztof Bosak, Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia i Robert Biedroń), choć ten ostatni prawdopodobnie 5% jednak nie przekroczy, to wyniki mogą być zaskakujące. Mobilizacja dość mocno podzielonego elektoratu KO, aby wszyscy zagłosowali na jednego, raczej jest mrzonką, a wystarczy, żeby głosy rozłożyły się w miarę równomiernie, by doszło do niespodzianki. Ciekawe, jak wtedy sondażownie wytłumaczą to wyborcom? Może, jak zwykle po prostu niczego nie będą tłumaczyć, bo i po co… Każdy wie, że wyniki są uzależnione od tego, kto za badanie płaci, więc w pełni obiektywne być nie mogą nigdy. A jeśli błąd będzie większy niż 5%? Oj, tam, oj tam… A jaki był w przypadku PSL-u w słynnych wyborach samorządowych z 2014 roku, w których nagle partia uzyskała 23,68 proc? Zresztą, to nie tylko specyfika polska. Wszak w Wielkiej Brytanii regularnie (zwłaszcza w przypadku referendum) ten błąd przekraczał 4%, a nawet sięgnął 6,6%. Jak wspomniałem wyżej, wynik Trzaskowskiego wydaje się mocno przeszacowany, ale zachowania wyborców nie zawsze są racjonalne, więc wypada poczekać. Wciąż dominuje w naszym kraju (pewnie nie tylko) przekonanie o „straconym głosie”, jeżeli zostanie oddany na kandydata, który teoretycznie ma szanse niewielkie. To bardzo często prowadzi do samosprawdzającej się przepowiedni. Na szczęście, w wyborach prezydenckich są dwie tury. Czemu na szczęście? Ponieważ dzięki temu, w pierwszej z nich, nie ma presji. Swobodnie można zagłosować na swojego kandydata, któremu ufamy co najmniej do tego stopnia, że pożyczylibyśmy mu tysiąc złotych 😊. Jeśli nie wejdzie do drugiej tury, będziemy mieli inny wybór.
Czysta matematyka
Załóżmy, że urzędujący Prezydent RP nie ma szans na zwycięstwo w pierwszej turze. Co powinien uczynić elektora PiS, aby rozwiać swoje obawy, że prezydentem zostanie znienawidzony Rafał Trzaskowski? Nie dopuścić go do drugiej tury! To proste. Jeżeli nawet w rzeczywistości wynik Andrzeja Dudy jest obecnie wyższy, nawet 45-46%, to tym bardziej, jeżeli otrzyma zamiast tego 26, czy 28%, znajdzie się w drugiej turze, prawda? Zatem gdyby wyborcy obecnego Prezydenta zagłosowali, choćby w 30% na drugiego kandydata prawicy, Krzysztofa Bosaka, to spotkanie obu panów w dogrywce byłoby gwarantowane, prawda? Obecne notowania zwycięzcy prawyborów Konfederacji oscylują średnio wokół 8% (choć było badanie, w którym miał 13%). Jeśli dodamy 8 i 14, a prawdopodobnie nieco więcej niż 8, wynik 22-24% raczej zagwarantuje wystarczającą przewagę nad Trzaskowskim, nawet gdyby jego elektorat okazał się zdyscyplinowany, gdyż Hołownia i Kosiniak-Kamysz z pewnością odbiorą mu część głosów. Realnie, nie sądzę żeby Prezydent Warszawy w pierwszej turze uzyskał wynik wyższy niż 19-20%, zwłaszcza, że w stolicy, która tak bardzo go pokochała przed wyborami samorządowymi, teraz już w dużej części jej mieszkańcy mają do niego nieco mniej ciepły stosunek. Złośliwi powiedzą, że w takim razie tym bardziej zagłosują na niego, żeby się go pozbyć z miasta, ale chyba jednak tak to nie działa… Czy wygra papierowy lider? Czy Krzysztof Bosak dogoni stawkę?
Ostatnia prosta, jakby na to nie spojrzeć, jednak coraz bliżej. Należy się spodziewać, że z szafy wypadną jeszcze jakieś trupy, aby w ostatniej chwili wzmocnić, któregoś z liderów. Sztaby dysponują przeważnie własnymi badaniami, na większych próbkach wyborców, które dają im nieco bardziej wiarygodne informacje, więc walka może się w ostatnich dniach zaostrzyć. Niewykluczone też, że nagle wmieszają się w nią służby, które nie raz już wycinały faworytom psikusa…
Dobrego rozwiązania dla naszego biednego kraju, póki co, nie widać. Zwycięstwo Andrzeja Dudy, to z pewnością droga do dalszego zadłużania kraju, rozdawnictwa i fiskalizmu oraz zaoraniu polityki historycznej i wielu nadziei konserwatywnych Polaków. Z kolei ewentualny sukces Rafała Trzaskowskiego, to perspektywa przyspieszonych wyborów, choć niektórzy twierdzą, że wcale nie koniecznie, bo PiS, mając świadomość, że władza już raczej w takiej skali nie powróci, będzie się starał przetrwać jak najdłużej, nawet pomimo wetowania kolejnych ustaw. Tylko, że to nie poprawi w żaden sposób sytuacji nawet najbardziej zagorzałych wyborców.
Chyba, że sondaże się jednak nie potwierdzą, także i tym razem, a wtedy… Wszystko jest możliwe.
Czytaj też: As Sasin polskiego górnictwa?, A jednak się kręci…, Totalna ściema, Kiedy rozum śpi, W cieniu pandemii, Prezydenta nie będzie!, 8 minut…, Wyszczepieni