Jeden z biskupów powiedział ostatnio, że koronawirus jest niezwykle pobożny, bo chodzi do kościoła, a omija supermarkety. Istotnie, taka była dotąd logika działań Rządu. W kościele jedna osoba na 15 metrów powierzchni, a w marketach przeliczenie nie na powierzchnię, ale liczbę kas (bez względu na to, czy czynnych, czy nie). Zresztą, w którym dyskoncie wszystkie kasy otwarte są jednocześnie? Owszem, widziałem taką sytuację ćwierć wieku temu w okolicach Marsylii. Tam był market, w którym czynnych było jednocześni kilkadziesiąt kas, ale w Polsce jeszcze (mimo bezsprzecznego rozwoju konsumpcjonizmu) takiego zjawiska nie ujrzałem. Może to po prostu kwestia szacunku do klienta, którego u nas nadal traktuje się „z buta”, bo i tak przyjdzie. A skoro już przyszedł, to niech teraz stoi. Nie będziemy inwestować w wynagrodzenie kolejnych pracowników, bo i po co? Nam się nigdzie nie spieszy…
To dygresja, bo chciałem pisać m.in. o nierównym traktowaniu… Naprawdę? No, tutaj moi znajomi zaraz pękną ze śmiechu. A tak! Właśnie o nierówności będę pisał. Co? Nie wolno? 😉
Logika heretyka
Można by rzec, ale przecież to pobożny Rząd (z pozoru nawet bardziej pobożny, niż koronawirus) ufundował polskim katolikom taką nagrodę. Choć podobno okres „pandemii”, to nie jest idealny czas na wręczanie nagród, jednak w tym przypadku dobry pan Minister z jeszcze lepszym panem Premierem najpierw doszli do wniosku, że 5 osób nie wygląda w kościele najlepiej i to nie tylko w bazylice w Licheniu, na Jasnej Górze, czy w łódzkiej katedrze, ale nawet w wiejskim kościółku, w którym 50 osób też nie robi tłoku. No i udało się! Już w niektórych świątyniach mieściło się na luzie 40, czy 50 osób (zgodnie z przepisami), a tu nagle za rogiem kolejna niespodzianka! Oto właśnie od poniedziałku 18 maja będzie mogło skorzystać z dobroci Rządu o 1/3 osób więcej. Czy należy teraz pisać listy dziękczynne, zwoływać konferencje prasowe i chwalić władze wszędzie, gdzie się tylko da? A może jednak to płynne przejście do „nowej normalności” jest pozorne i niczego w gruncie rzeczy nie zmienia?
Dyspensa, czy pożegnanie?
Rząd prowadzi swoją politykę i fakt, że „prawicowość” ma tylko w programie, jest znany od dość dawna i nie trzeba już, jak sądzę, żadnego rozsądnego człowieka o tym przekonywać. Trwają wprawdzie spory, czy socjalizm w ekonomii zaczyna dominować także w innych dziedzinach, czy też jeszcze da się obronić pogląd, że PiS, to jakieś centrum, być może taka „aksamitna” niemiecka chadecja. To akurat nie jest istotne dla rozważań, które chciałem rozciągnąć na kilka innych kwestii. Oto bowiem mamy, przynajmniej w łódzkim Kościele, dyspensę od udziału w Mszach Świętych odprawianych w świątyniach, aż do 31 maja (oczywiście z możliwością przedłużenia). Jaki to ma realny wpływ na wiernych? Wystarczy pójść do kościoła w niedzielę, aby się przekonać. Frekwencja nie tylko „nie powala”, ale jest po prostu cieniem tej, z którą mieliśmy do czynienia przed epidemią. Ktoś może powiedzieć, że to przejściowe, bo ludzie wystraszeni itd.
Strach, jak wiemy, nie pochodzi od Boga, ale w wielu przypadkach (o ile nie w większości), lęk nie ma tutaj nic do rzeczy. Okazuje się, że często nawet osoby biorące na co dzień udział w różnych spotkaniach formacyjnych grup religijnych, wspólnot itd., przestali przychodzić do Kościoła, ponieważ jest dyspensa! Tak odpowiadają wprost na zadane pytanie, czemu nie było ich na Mszy Świętej, kiedy pyta ich o to ksiądz. Mówią szczerze – „No, przecież dyspensa, jest, prawda?”. To dlatego właśnie w niedziele w niektórych parafiach nadal jest niewiele ponad 20 osób i to nawet tam, gdzie może być zgodnie z przepisami co najmniej 60. Sytuacja wygląda nieco lepiej w trakcie nabożeństw, bo kult maryjny jest w naszym kraju wciąż bardzo silny i choć ludzi o połowę mniej, niż przed epidemią, to „tylko” o połowę, a nie o 4/5, jak to widzimy w dniu wolnym od pracy. Wydawać by się mogło, że możliwość udziału w niedzielnej Eucharystii, zwłaszcza po tak długiej przerwie, powinna być szczególnie doceniana. No, ale skoro wolno zobaczyć transmisję celebracji na szklanym ekranie, wygodnie, we własnym fotelu, chociaż bez kawy i chipsów, (miejmy nadzieję), to po co gdzieś łazić? Dlatego obawiam się, że to dyspensa, która usprawiedliwia zwykłe lenistwo, a nie strach przed zakażeniem, spowodują dla wielu letnich katolików rozbrat z kościołem. Może okazać się, że to proces, którego zatrzymać się już nie da, zwłaszcza, kiedy w tle Rząd zapowiada jesienną „powtórkę z rozrywki”. Pan Minister nawet uprzedza „fakty”, twierdząc, że tym razem mogą się na siebie nałożyć dwie epidemie, bo przecież grypa jeszcze. Aj, jaj, jaj! Toż to dopiero kataklizm. No, wtedy dyspensa będzie pewnie od razu na trzy miesiące, żeby nie mnożyć bez potrzeby komunikatów… Trzeba szanować czas wiernych. Niech nie czytają, tylko siadają przed telewizorem i pomiędzy jednym, a drugim serialem, albo piwem, jakiś kawałek świątyni zobaczą przynajmniej, żeby nie zapomnieli jak wygląda. No i homilia jakaś zapadnie im czasem w pamięć. Kto wie? I to wystarczy, bo przecież …
Kościół ma się oczyścić!
Kiedy poczytamy Tygodnik Powszechny, albo artykuły w portalu Deon, czy kilku innych, podobnych, preferujących tzw. „katolicyzm otwarty”, może wręcz otwarty na przestrzał, jasno widać, że przekaz jest spójny. Nawet GW się nie wyłamuje. Ups! Zaliczyłem Wyborczą do prasy katolickiej? Przepraszam, uniosłem się… Zatem niech ci katolicy zostaną w domu, bo Bóg jest wszędzie, prawda? No, powiedzmy śmiało – prawda! Jest wszędzie. W takim razie nie przesadzajmy z tym kościołem. Większość i tak chodziła raz w tygodniu, to co się stanie, kiedy nie pójdą wcale? A nawet lepiej, bo jeżeli zostaną tylko ci gorący, którzy uparli się (jak dzieci…), żeby koniecznie korzystać z sakramentów, to będzie przynajmniej wiadomo, że katolików jest w Polsce nie 85%, tylko 4, 2, a może 1%, a wtedy… No, a wtedy, to już zupełnie inna rozmowa! Niech się zamkną i siedzą cicho, bo mniejszość nie ma racji. Niby, że co? Że nie wolno prześladować mniejszości? No, zgadza się, ale akurat nie o tę mniejszość przecież chodzi, prawda? Oni aż się proszą, żeby ich przynajmniej trochę „poprześladować”, bo jakże to tak, chrześcijanie na świecie giną co kilka minut, a u nas? Nędza! Nawet nikogo ostatnio za wiarę nie zamordowali. No, dobrze, grożą śmiercią jednej działaczce pro-life, ale cóż to jest w skali 38 milionów ludzi?
Serio? Kościół się oczyści! A może nawet wyczyści. Z wiernych… Tak! Jeśli to jest celem, może zostać on osiągnięty znacznie szybciej, niż nam się wydaje. Gorzej będzie z powrotem, bo świątynie, to także obiekty, które należy za coś utrzymać. Aha! Tu was boli! – zakrzyknie zdeklarowany ateista. Bardzo dobrze, niech ludzie nie dają, to się w końcu zrobi z tym porządek. „Czarnych” do roboty jakiejś trzeba wysłać, przecież nie będą siedzieć w pustych, nikomu już nie potrzebnych konfesjonałach. Zresztą świątyń zabytkowych ci u nas dostatek, a te nieco mniej zabytkowe, przerobi się na jakieś fajne lokale, może na kolejny market, albo dyskotekę, czy klub przynajmniej. Ludzie będą walić, jak w dym… Pandemie nie będą trwały wiecznie, a kiedyś wprawdzie nowa, ale jednak „normalność” zatryumfuje. Pedofilia przy okazji zniknie, prawda? Bo, wiadomo, jak ksiądz, to musi być pedofil, ewentualnie alkoholik, albo mieć kobitkę jakąś na boku, inaczej po co by szedł do tego seminarium, w ogóle?
Tak. Oczyści się, tylko czy taka jest faktycznie misja Kościoła? Żeby się oczyszczać, czy może jednak ewangelizować? Długo, mozolnie, nawet za kilka lat tych, dla których bierzmowanie będzie, być może ostatnim spotkaniem z parafią. Gdzie, w jaki sposób i kto ma przyprowadzić owce, kiedy owczarnie i pasterze znikną? No, nie… Nie wszyscy. Nie bądźmy pesymistami. Niektórzy zostaną, bo kochają te owce naprawdę. I można to było zobaczyć właśnie, w trudnym dla wiernych, czasie Postu, Triduum i Świąt Wielkanocnych, kiedy, choć sami mogli czuć się smutni i opuszczeni, nie zostawili swojej trzódki na pastwę losu i nie zamykali kościołów, choć zdarzały się w Polsce i takie przypadki…
Obyś był zimny, albo gorący
Tak mówi Słowo „Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni
i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3, 15-16)
To ma sens znacznie głębszy, bo przecież nie dotyka tylko naszej wiary. Czy ktoś, kto jest „letnim” pracownikiem, przedsiębiorcą, czy politykiem, może być naprawdę dobry, w tym co robi? Oczywiście, sukces nie zawsze zależy wyłącznie od wkładu pracy i to na każdym polu. Nawet czasem nie potrafimy zrozumieć sprawiedliwości Boga, która jest inna, niż chcielibyśmy ją widzieć. Często ci, którzy przyszli pracować w winnicy ostatni, otrzymają tyle samo, co pracujący od świtu, ale nie można winić Najwyższego tylko za to, że jest miłosierny i dostrzega więcej niż my. Może właśnie dlatego nie należy namawiać ludzi aby przestali być letni, a zaczęli być zimni. Lenistwo jest złe już samo w sobie, ale znacznie gorsze jest lenistwo, które zostało usprawiedliwione! Taka pedagogika prowadzi wprost do katastrofy. Dobrze wiedzą o tym rodzice, pozwalający dzieciom, a potem nastolatkom, żyć bez stresu i obowiązków. Z tego się już nie wyrasta…
To prawda, pobożny koronawirus dziś czuje się w Kościele najlepiej. Być może czas to zmienić? Wciąż na stronach portalu PCH24 można znaleźć i podpisać petycję do Pana Premiera, którą na razie (albo już), podpisało blisko 29 tysięcy osób. Czy to dużo? Oczywiście, nie każdy trafi na tę stronę i wiele osób po prostu nie wie, że taka inicjatywa w ogóle gdzieś się pojawiła. Niektórzy mają to zwyczajnie w nosie, albo z zasady nie podpisują niczego w sieci, bo trzeba podać jakieś dane. Wielu, patrząc na restrykcje rządowe i ich akceptację przez hierarchów, a nawet prośby o kontynuację, jak to miało w miejsce w przypadku Prymasa Polski – Wojciecha Polaka, uznało, że to i tak nic nie da, a po co się „kopać z koniem”.
Tymczasem jednak docierają do nas twarde dane, z których wynika, że wirus statystycznie nie zabija więcej osób niż przeciętna grypa, a nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek ktoś próbował, choć na chwilę, ograniczać dostęp do miejsc kultu w Polsce, gdyby nawet faktycznie dało się to jakoś uzasadnić. Tutaj doszło do manipulacji absolutnie niezwykłej, o czym już pisałem. Tyle, że skutki gospodarcze, nawet bardzo dotkliwe, to zupełnie coś innego, niż skutki duchowe. Kościół ma być wszak nie tylko sakramentem zbawienia, ale znakiem dla innych. A jakim znakiem może być pasterz, który mówi, że udział w Mszy Świętej będzie złamaniem piątego przykazania? No, toż właśnie widzimy efekty. Każdy może teraz z czystym sumieniem powiedzieć, że on z „miłości do bliźnich” nie poszedł, bo nie chciał ich zarażać. Nawet jeśli jest zdrów, jak koń, ryba, czy byk… albo jak wszystkie zwierzęta razem wzięte. Jak teraz wytłumaczyć ludziom, że kiedy zmarło 50 osób było niebezpiecznie, a gdy chorych jest kilkadziesiąt razy więcej, a zmarłych ponad 850, jest już całkiem ok i można korzystać z łaskawości Rządu? Tego przecież logicznie wytłumaczyć się nie da i nie chodzi o to, że Minister Zdrowia nie chce ujawnić nazwisk swoich doradców, więc nie wiadomo na czym opierają się kolejne decyzje związane z epidemią. Zasadniczy problem jest inny. Czy ja faktycznie wierzę, że świątynia naprawdę jest miejscem bardziej niebezpiecznym od tramwaju, albo hipermarketu oraz czy w ogóle rzeczywiście mam wewnętrzną potrzebę korzystania z sakramentów i uznaję je za ważne dla życia chrześcijanina? Jeśli nie, to „cały pogrzeb na nic”, jak mawiał Franc Fiszer. A może, (piszę to z miłością), takie pytanie powinni sobie zadać najpierw ci, którzy za ten „kościelny lockdown” są odpowiedzialni? Wszyscy!
Czytaj też: Gigantyczna manipulacja, Choroba nie musi być najgorsza, Szczyt Szumowskiego, Maseczka na każdą okazję, A jednak się kręci…, Koronawirus, maseczki i cyniczna gra