Ktoś może być skonfundowany, bo w tytule skorupiaki, a na zdjęciu mięczak. To nie przypadek, ale o tym dalej…
Zamknięci w swoich domach, czy mieszkaniach ludzie, niczym ślimaki w swych skorupach, wystawiamy tylko czułki, żeby sprawdzić, na ile jest bezpiecznie. Krótki wypad, żeby nie umrzeć z głodu, oczywiście w maseczce i często w gumowych rękawiczkach… Czy to jest życie? A przecież tak właśnie do niedawna wyglądało. Niby jest nieco lepiej, ale co dalej?
Minister z uśmiechem na twarzy ogłasza kolejne ruchy „klucza francuskiego”, które odkręcają nieco śrubę, ale zaraz dodaje, że to się może zmienić. A doświadczenie życiowe oraz pierwsze prawo Murphy’ego mówi, że „jeśli coś może się zepsuć, to się zepsuje”. Tak będzie, dokąd rzeczony klucz francuski będzie posiadał minister, rząd, czy ustawodawca, który go zaprojektował. Fakt, że nie każdy przedstawiciel władzy musi od razu zachowywać się jak małpa, której dano do ręki brzytwę, nie zwalnia obywateli z myślenia i daleko posuniętej ostrożności. Historia uczy, że skoro mają możliwość, by skorzystać ze złego prawa, to skorzystają. Wcześniej, czy później, ale zrobią to. Dlaczego? Ponieważ mogą! I nie ważne nawet, że nie zawsze będzie to w jakikolwiek sposób uzasadnione, czy potrzebne. Przykład? Pierwszy z brzegu – na ile zakaz wchodzenia do lasu w ramach bezpieczeństwa epidemiologicznego miał jakiś sens? A maseczki w parkach obowiązujące także w trakcie biegania, czy jazdy na rowerze? Pomijam już noszenie masek na ulicach nocą, kiedy gęstość zaludnienia trudno mierzyć często nawet w setkach metrów. A jednak trzeba było! I wiele takich kretynizmów pozostanie z nami na dłużej. Niektóre (chciałbym wierzyć, że tylko niektóre) z nich mają ukrytą agendę. O co chodzi? Ano, o wychowanie nowego typu człowieka. Obywatela spolegliwego, apatycznego, przystosowanego w pełni do nowej normalności. Takiego, który jest do bólu przewidywalny. Zgadza się pokornie na wszystko i wiadomo, że nie wyjdzie nagle na ulicę, żeby protestować, już to z pokory i posłuszeństwa, już to dla świętego spokoju, albo zwyczajnie ze strachu! Tak. Obawa o własne zdrowie i życie może być doskonałym motywem. Stąd właśnie ta epidemia medialna. Efekty? Nie czekaliśmy długo. Ludzie już zaczęli na siebie donosić, więc jest oszczędność. Policja nie musi poszukiwać „sprawców zbrodni”, którzy się zgromadzili we dwoje lub troje, albo maseczka zsunęła im się akurat na brodę. Teraz wystarczy tylko wystawić mandat, albo wysłać wniosek do sanepidu. W niektórych sklepach kierownictwo poszło jeszcze dalej! Wprowadzili przepisy bardziej restrykcyjne niż Rada Ministrów. Kasjerka w Biedronce może na przykład odmówić obsługi klienta, który nie ma maseczki. To nic, że zgodnie z rozporządzeniem on tej maseczki mieć nie musi (warto czytać przepisy ze zrozumieniem, o czym już pisałem). Co ciekawe, nie ma o tym informacji przy wejściu, więc można pół godziny łazić po sklepie, wypełnić wózek, a potem dowiedzieć się, że bez maseczki nie da się zapłacić… Taki bonus od firmy. Szczęśliwie nie dzwonią chyba jeszcze po policję, chociaż, kto wie? Można się zniechęcić do zakupów „w realu”? Można!
Zamknięcie ludzi w domach ma jeszcze ten walor, że następuje już, coraz bardziej widoczna w badaniach, zmiana preferencji związanych z transakcjami w sieci. Klienci w większości uznają zakupy przez internet za bezpieczniejsze i to także w odniesieniu do artykułów spożywczych. Nie chodzi tu bynajmniej o bezpieczeństwo transakcji elektronicznych, które zeszło na drugi plan, ale o koronawirusa, czyhającego na nas w sklepie, żeby zaatakować. Mało tego! Nawet warzywa i owoce, po przełamaniu bariery związanej z obawą o ich świeżość i jakość (lubimy dotykać i oglądać takie produkty z każdej strony), znajdują nabywców online. Co to będzie oznaczało w dłuższym horyzoncie czasowym? Ziści się sen „antygotówkowców”, w tym ministra finansów, który stręczy nam zakupy bezgotówkowe, bo pieniądz tradycyjny jest „be”, a ten wirtualny, super! Kiedy ludzie w większości przyzwyczają się, że wszystko można kupić w sieci i choć jest nieco drożej, to przy dużych zakupach raz w tygodniu koszty dostawy staną się pomijalne. Wszak do dużego sklepu też trzeba przeważnie jakoś dojechać, a jeszcze do tego tracimy często kilka godzin, więc te 20 zł wydane dodatkowo, już tak bardzo nie boli. W sumie, licząc czas, jak ten w pracy, nawet po najniższej stawce godzinowej, prawie „na jedno wychodzi”. Na jedno, czyli dokładnie na to, czego oczekuje władzuchna kochana.
Ludzie nie uwierzą, że po likwidacji gotówki stają się bezbronni wobec aparatu opresji reprezentowanego przez państwo (nawet, a może zwłaszcza, przez to najbardziej socjalno-rozdawnicze), dokąd sami tego nie poczują na własnej skórze. Jeśli nie dotknie to co najmniej kogoś z ich przyjaciół, czy rodziny, kogo właśnie „odłączyli go od systemu”, bo był niegrzeczny, albo nie zebrał właściwej ilości punktów. Dziś wydawać się to może jeszcze fikcją literacką, ale przecież systemy punktowe już działają. Oficjalnie w Chinach, półoficjalnie w krajach skandynawskich. Punkty mogą być za wszystko, za udział w wyborach, szczepienia, wizyty u lekarzy, realizowanie recept, kupowanie właściwych produktów, wypowiedzi na forach dyskusyjnych, postawę w pracy itd. Jeśli jest ich za mało, nie wyjedziemy za granicę, albo nawet do określonego miejsca w kraju, nie otrzymamy niezbędnych dokumentów (prawo jazdy, czy inne licencje), certyfikatów, nie uzyskamy kredytu, itd. Możemy otrzymać nagle wezwanie na obowiązkową rozmowę z psychologiem, ponieważ Wielki Brat wykrył, że kupujemy zbyt dużo alkoholu (tak już jest w Norwegii). Czy na pewno chcemy grać z władzą w taką grę? A potem prosić o łaskawe odblokowanie karty i usłyszeć, jak w starej polskiej komedii: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?”
Naprawdę uważacie, że to niemożliwe? Posłuchajcie poważnych ludzi, którzy rozmawiają m.in. na ten właśnie temat w tym nagraniu, o ile jeszcze go nie skasowali. Jeśli ktoś myśli, że to tylko tak, na razie, na chwilę, a potem wszystko wróci do normy, to pewnie zdziwi się już wkrótce. Złe prawo wypiera dobre, podobnie jak z pieniędzmi. No, ale przecież to wszystko „na legalu”, są uchwalone ustawy, czasem nawet jakieś dłuższe dyskusje w komisjach, Rząd się stara, więc o co chodzi? Zapytam:
Czy może być coś gorszego niż wystraszony legalista? Z punktu widzenia normalności, chyba jednak nie. Tymczasem hodowane są całe tabuny legalistów, którzy chętnie i karnie zastosują się, nawet do najbardziej absurdalnych, czy idiotycznych przepisów, a do tego całkiem gratis i z radością zadenuncjują nielubianego sąsiada, a nawet starych znajomych, czy przyjaciół. Oczywiście, dla ich dobra! Skąd my to znamy? Każda ekstremalna sytuacja wymaga od człowieka zajęcia jakiegoś stanowiska, czasem podejmowania trudnych decyzji. Dopiero wtedy okazuje się, do czego tak naprawdę jesteśmy zdolni i czy przypadkiem nie jesteśmy jednak mięczakami.
Warto zachować się przyzwoicie, nawet wtedy, kiedy prawo z przyzwoitością nic wspólnego nie ma…
Czytaj też: Totalna ściema, Pobożny koronawirus, Kołysanie łódką i radiem, Koronawirus, maseczki i cyniczna gra