Fake Hunter czy Fake Spreader?
Pojawił się kilka miesięcy temu internetowy „łowca fake news-ów” pod nazwą Fake Hunter. Projekt ma za zadanie służyć w walce z kłamstwami dotyczącymi Sars-Cov-2. Redaktorzy zachęcają na swojej stronie do współpracy i przesyłania pytań oraz tropienia nieprawdziwych informacji w sieci. Każdy może zostać Fact-Checkerem, czyli „sprawdzaczem faktów” – oj, jak fatalnie brzmi – może lepiej weryfikatorem, ale to też niezbyt polskie. Ktoś mógłby sobie pomyśleć, że z całą pewnością musi być to działalność chwalebna. Wszak dobrze jest móc oprzeć się na wiedzy eksperckiej i nie dać się oszukać tak licznym w sieci fałszywym informacjom, czy teoriom spiskowym. Autorzy proponują też zainstalowanie wtyczki do dwóch przeglądarek internetowych, która będzie wspomagała śledzenie.
Może to rzeczywiście byłaby idea słuszna, gdyby nie fakt, że serwis wprowadza czytelników w błąd, choć pewnie nie aż tak często, jak z niego wyprowadza. Zobaczmy, jakie są zasady.
Strona działa w taki sposób, że po zacytowaniu konkretnego przesłanego do weryfikacji pytania, pojawia się „diagnoza”, czy podana na jakiejś stronie informacja jest prawdą, czy też nie, a następnie możemy przeczytać uzasadnienie decyzji (Prawda / Fake News) w czasem dość obszernej wypowiedzi „eksperta”. Weryfikacja jest dwustopniowa, więc teoretycznie nie powinny przytrafiać się wpadki. Jednak, cudzysłów określeniu autora „ekspertyzy” jest nieprzypadkowy, jako że nie ma tu nazwisk, tytułów naukowych, ani nawet choćby imienia tegoż „eksperta” i branży. Nie jest wykluczone, że ktoś ma bardzo dużą tzw. „wiedzę transferową”, gdyż zanim został dziennikarzem pracował np. w firmie farmaceutycznej, szpitalu, instytucie badawczym, czy też prowadził jakieś śledztwo dziennikarskie w zakresie szeroko pojętego zdrowia, czy medycyny. Wówczas można by to jeszcze uznać za właściwe kwalifikacje by weryfikować, często dość skomplikowane, zagadnienia. Zespół nie jest całkiem anonimowy, gdyż możemy w osobnej zakładce o takiej właśnie nazwie, zobaczyć część pracowników PAP. Pozostali to liczni, podobno przeszkoleni, wolontariusze z całego kraju.
Prócz wyjaśnienia „eksperta” w przypisach podanych jest czasem nawet kilka adresów różnych stron z wiedzą, bądź publikacjami, które mają rzekomo kwestionować założoną w pytaniu tezę, albo potwierdzać odpowiedź eksperta. Taką metodą można oczywiście udowodnić wszystko, ponieważ znakomita większość cytowanych źródeł zawiera (najczęściej w języku angielskim) bardzo dużą ilość teksu i jeśli ktoś naprawdę chciałby się przez to przebić, musiałby poświęcić wiele godzin, a czasami nawet dni. Mało kto ma aż tyle czasu, więc najczęściej da sobie spokój, zwłaszcza, że do rzetelnej analizy zwykle niezbędna jest znajomość języka fachowego, a więc w przypadku wiedzy medycznej, na poziomie co najmniej lekarza medycyny.
Ekspert ci wszystko wypaczy
Autorzy, co już jest absolutnym kuriozum (zespół redakcyjny liczy kilkanaście osób), nie zadają sobie nawet trudu, aby wybrać te cytaty ze źródeł, które są najbardziej istotne, albo mogą być punktem wyjścia do własnej analizy. Pal sześć, gdyby nawet nie były tłumaczone. Zainteresowany czytelnik będzie miał pewną wskazówkę i jakoś sobie poradzi. Niestety, brakuje tego minimum choćby, o czym napiszę jeszcze dalej. Mało tego! Wybrane źródła bardzo często są dobierane tendencyjnie, po to, aby „udowodnić” konkretną tezę, natomiast skrzętnie pomijane są te, nawet łatwo dostępne również w języku polskim, które akurat tezie „eksperta” przeczą. Przy czym nie jest ważne, że są to np. wywiady z lekarzami, specjalistami z tytułem profesorskim. Jeśli nie pasują do tezy, nie są uwzględniane.
Teraz czas na kilka konkretnych przykładów:
Pierwszy z brzegu, wciąż aktualny – pytanie: Czy testy na koronawirusa to oszustwo?
Link do vloga Jerzego Zięby – materiału, który został oczywiście wcześniej usunięty z Youtube’a, bo przypomnę, że temu akurat autorowi skasowano cały kanał z niewygodną dla środowiska farmaceutycznego wiedzą. Nic to, że pan Zięba podkreśla wielokrotnie, że podawane przez niego informacje nie są jego pomysłami, ale opierają się na badaniach uznanych, często bogato cytowanych, naukowców z olbrzymim dorobkiem i wieloletnim doświadczeniem. Tym razem chodziło o materiał: umieszczony na portalu Bitchute.com, który jako jeden z nielicznych w sieci nie dał się jeszcze złamać poprawności politycznej i ordynarnej cenzurze.
Manipulacja 1: „Ekspert” pisze:
„To fake news. W zgłoszonym filmie Jerzy Zięba stara się udowodnić, że stosowane na świecie testy PCR wykrywające koronawirusa SARS-CoV-2 są mało wiarygodne. Posługuje się przy tym wyrwanymi z kontekstu fragmentami różnych dokumentów. To manipulacja obliczona na to, że nikt nie zajrzy do tych dokumentów, a nawet jeśli, to nie zna procedur i języka, które wymusiły taki, a nie inny ich kształt.”
Otóż autorzy posługują się argumentem metody, której sami używają. Cóż bowiem robią w odpowiedzi? Cytat:
Pierwszym dowodem Zięby jest wyrwany z kontekstu fragment dokumentu amerykańskiej agencji rządowej CDC. Dokument ten szczegółowo opisuje procedury przeprowadzania testów. Cytowany tekst brzmi: „detection of viral RNA may not indicate the presence of infectious virus or that 2019-nCoV is the causative agent for clinical symptoms”, czyli „wykrycie wirusowego RNA może nie oznaczać obecności zakaźnego wirusa lub że 2019-nCoV jest czynnikiem wywołującym objawy kliniczne”.
O co chodzi? To zdanie zostało wyciągnięte z rozdziału „Ograniczenia”, w którym opisane są wszelkie możliwe sytuacje mające wpływ na wyniki i wiarygodność testów. (Ten rozdział przypomina nieco rejestr potencjalnych skutków ubocznych syropu na kaszel. Jedna na 100 tys. osób dostanie po nim drgawek, ale czy to znaczy, że syrop jest niebezpieczny?). W rozdziale opisano również okoliczności pojawiania się pozytywnie fałszywych i negatywnie fałszywych wyników testów. Do tego fragmentu można odnieść cytowane przez Ziębę zdanie. Wykrycie RNA wirusa nie oznacza jego obecności, jeśli na przykład próbka została zanieczyszczona w trakcie transportu, albo ten jeden test na 100 tys. nie zadziałał prawidłowo. Czy to podważa wiarygodność wszystkich testów? Nie.
Na czym polega manipulacja? Otóż, argumentacja, że „jeśli jedna na 100 tyś. osób dostanie drgawek po syropie, to nie oznacza, że syrop jest niebezpieczny (…)”, zawiera w sobie fałsz i to podwójny. Po pierwsze, NIGDZIE nie jest napisane, że test metodą RT-PCR daje nieprawidłowy wynik jedynie raz na 100.000 prób, a taką sugestię zawiera „analiza” przeprowadzona przez autorów. Co więcej, jeśli faktycznie jedna, nawet z pół miliona, a nie tylko 100 tyś osób, dostanie drgawek po wypiciu syropu, to z pewnością nie oznacza, że jest on całkowicie bezpieczny i każdy nawet średnio rozgarnięty farmaceuta o tym wie. O ile jednak w przypadku leków, które najczęściej mają jakieś skutki uboczne, pacjent doskonale zdaje sobie sprawę z ryzyka i je akceptuje, jeśli jest ono minimalne, ewentualnie wybiera inny lek, o tyle w przypadku testów, których wynikiem może być „zapakowanie” kogoś na 30 dni przymusowej kwarantanny (bo choć trwa dni 14, to potem jeszcze trzeba wykonać dwa testy co tydzień), może mieć nie tylko dla jego zdrowia, ale także dla finansów całej rodziny bolesne skutki. Znane są przypadki, o których wspomina m.in. dr A. Martynowska, gdzie w taki sposób trzyma się ludzi w zamknięciu bez dostępu do ważnych procedur medycznych, ponieważ kolejne „testy” wychodzą źle, a pacjent nie ma przez miesiąc nawet mikroskopijnych objawów Covid-19, za to może umrzeć na raka, na serce, czy inną dowolną poważną chorobę. Do tego nie może testów wybrać, albo odmówić, bo to jest warunek hospitalizacji. To sytuacja niezwykle groźna.
Autorzy zarzucają Ziębie, że „wyrwał fragment opisu z kontekstu”, a potem sami tworzą fałszywy kontekst, którego, jako żywo w tekście dokumentu CDC nie ma. I tak jest już aż do samego końca odpowiedzi „eksperta”, a potem pojawiają się linki do 3 dokumentów CDC, które łącznie mają w języku angielskim 81 stron, do tego jeszcze trzy kolejne – do stron, które nie wiadomo o czym mają świadczyć. Chyba tylko o lenistwie „eksperta”, bo nawet nie chciało mu się w swojej „ekspertyzie” umieścić odnośników, na poparcie której tezy podaje adres konkretnej strony. Po co? Przecież nie chodzi o jakąś rzetelną wiedzę, ale o to, żeby ogłuszyć czytelnika i zarzucić na wszelki wypadek linkami z różnych źródeł, które mniej więcej dotyczą tematu, a przecież i tak nie będzie tego czytał. Za to z dumą w towarzystwie ogłosi, że oto „znany portal zdementował kolejne kłamstwa Jerzego Zięby”. Tak właśnie tworzy się fake newsy. Przepis niemal idealny! Można się sporo od autorów nauczyć. Może powinni szkolić „ruskich trolli”. Ale idźmy dalej…
Kolejny fragment i tu również, a jakże, podwójna manipulacja:
Drugi argument przytaczany przez Ziębę dotyczy właściwie tego samego co powyżej. Zdanie, po raz kolejny, zostało wyrwane z kontekstu. Przytoczmy je więc przetłumaczone i w szerszym kontekście: „RNA SARS-CoV-2 można ogólnie wykryć w próbkach górnych dróg oddechowych podczas ostrej fazy infekcji. Pozytywne wyniki wskazują na obecność RNA SARS-CoV-2; korelacja kliniczna z historią pacjenta i innymi informacjami diagnostycznymi jest niezbędna do ustalenia statusu zakażenia pacjenta. Wykryty czynnik może nie być definitywną przyczyną choroby. Laboratoria w Stanach Zjednoczonych i na ich terytoriach są zobowiązane do zgłaszania wszystkich pozytywnych wyników odpowiednim władzom zdrowia publicznego. Negatywne wyniki nie wykluczają zakażenia SARS-CoV-2 i nie powinny być wykorzystywane jako jedyna podstawa leczenia pacjenta lub innych decyzji dotyczących zarządzania pacjentem . Wyniki negatywne należy połączyć z obserwacjami klinicznymi, wywiadem i informacjami epidemiologicznymi”. Wykrycie wirusa nie musi oznaczać, że wszystkie objawy rejestrowane u pacjenta są wynikiem infekcji. Na przykład duszności mogą być wynikiem rozwijającej się wcześniej astmy. Lub też, jeśli wynik testu na koronawiusa był ujemny, nie oznacza to, że nie ma infekcji. Obecnie przyjmuje się, że wiarygodność testu na poziomie 95 proc. jest wystarczająca w diagnostyce (warto pamiętać, że na wiarygodność testu mogą wpływać takie czynniki jak faza infekcji czy sposób przechowywania i transportu próbek).
Po pierwsze, Jerzy Zięba zacytował bardzo konkretny, obszerny fragment, który w całości pokazał na ekranie monitora, więc nie jest to nic wyrwanego z kontekstu i wcale nie twierdzi, że wyniki negatywne testu wykluczają zakażenie wirusem. Druga manipulacja polega na kolejnym stworzeniu sugestii, jakoby test dawał w 95% wyniki prawidłowe, podczas, o czym jeszcze będzie mowa, jest niemal dokładnie odwrotnie.
Kolejny fragment:
Trzeci rzekomy dowód przedstawiony w zgłoszonym wideo odnosi się bezpośrednio do wspomnianych wcześniej informacji. Pan Zięba posługuje się przy tym danymi jednej z amerykańskich firm sprzedającej testy na koronawirusa (a nie, jak twierdzi, twórcy testu). Na stronie internetowej firmy, w opisie produktu widnieje informacja: „Regulatory status: For research use only, not for use in diagnostic procedures”, czyli „Status prawny: wyłącznie do celów badawczych, nie do stosowania w procedurach diagnostycznych”. To stwierdzenie jest dla pana Zięby podstawą do stworzenia całej narracji, że nawet twórca testu poddaje w wątpliwość jego wiarygodność. Nic bardziej mylnego. Zapis ten został umieszczony w opisie produktu, bo tego wymaga amerykańskie prawo. Oznacza, że produkt powstał niedawno i nie ma jeszcze wszystkich certyfikatów, których pozyskanie wymaga czasu. SARS-CoV-2 jest nowo zidentyfikowanym wirusem, stąd testy na niego są całkiem nowe. Nie oznacza to jednak, że ten akurat jest mało wiarygodny. W opisie testu pojawia się również stwierdzenie, że jego wynik nie może być podstawą diagnozy – wywiad i ewentualne symptomy są również istotne. Ale dla pana Zięby nie jest to takie oczywiste, o czym nadmienia w swoim podcaście.
I tutaj już manipulacji jest jeszcze więcej, ponieważ, Jerzy Zięba mówiąc „twórca” i pokazując stronę firmy w oczywisty sposób używa tego słowa, jako „wytwórcy”, bo wiadomo, czego przecież nie ukrywa, bo stronę widać na ekranie, że chodzi o firmę produkującą konkretny test. Jednak w innych wywiadach mówił to o samym twórcy metody PCR, którym jest Kary Mullis i o tym do czego ona została stworzona, więc powiedzenie, że „sam twórca mówi o tym, że test nie nadaje się do celów diagnostycznych” jest podwójną prawdą, a nie fałszem, o czym piszę jeszcze nieco dalej. Kolejne, tym razem grube „przeoczenie eksperta” dotyczy drugiej części wypowiedzi, która dyskwalifikuje test, mówiąc o tym, że równie dobrze może on dawać pozytywny wynik w przypadku np. chlamydia pneumoniae, którą to bakterię posiada około 60% populacji. Czemu szacowny ekspert pomija tak istotny fragment opisu? No, cóż… Nie pasuje do tezy. Przecież jeśli test może być fałszywie dodatni w przypadku aż 60% przypadków, to coś jest chyba nie tak, prawda? Ale to nie koniec, bo nasz „specjalista” pisze w swojej ekspertyzie, że „produkt powstał niedawno i nie ma jeszcze wszystkich certyfikatów, których pozyskanie wymaga czasu”. I to miałaby być rzekomo (wg „eksperta”) przyczyna dla której ta informacja w opisie testu się pojawia. Otóż, to również jest fałsz. Czemu? Ponieważ sam autor metody PCR, laureat nagrody Nobla, wyraźnie określił do czego ta metoda ma służyć. Otóż, gdyby autorzy i „eksperci” portalu zadali sobie trud i sięgnęli choćby tylko do tekstu zamieszczonego poniżej nagrania Jerzego Zięby znaleźli by tam następujący cytat:
(…) Powszechnie wiadomo, że religie dotyczą wiary, a nie faktów naukowych. I jak powiedział Walter Lippmann, dwukrotny zdobywca nagrody Pulitzera i być może najbardziej wpływowy dziennikarz XX wieku: „Gdzie wszyscy myślą podobnie, nikt nie myśli zbyt wiele”.
Tak więc na początek jest bardzo niezwykłe, że sam Kary Mullis, wynalazca technologii reakcji łańcuchowej polimerazy (PCR), nie myślał podobnie. Jego wynalazek przyniósł mu w 1993 roku nagrodę Nobla w dziedzinie chemii.
Niestety, Mullis zmarł w zeszłym roku w wieku 74 lat, ale nie ma wątpliwości, że biochemik uznał PCR za niewłaściwy do wykrycia infekcji wirusowej.
Powodem jest to, że zamierzonym zastosowaniem PCR było i nadal jest zastosowanie jej jako techniki produkcyjnej, zdolnej do replikacji sekwencji DNA milionów i miliardów razy, a nie jako narzędzia diagnostycznego do wykrywania wirusów. (źródło znajduje się tutaj)
To jednak nie koniec, ponieważ już w marcu br inny ekspert w pulmonologii i wirusologii, były przewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego Komisji Zdrowia Rady Europy dr Wolfgang Wodarg powiedział w wywiadzie opublikowanym m.in. tutaj , że ten test (Drostena), czyli właśnie oparty na odwróconej metodzie PCR, nie wykrywa niczego w sposób pewny.
Bardzo mocno odniósł się też do skuteczności testów dr Stefano Montanari, który w wywiadzie przytoczonym we fragmentach tutaj , a w pełnym tekście tu: powiedział, że w ponad 80% test ten daje wyniki fałszywie dodatnie. W 80, a nie tylko w 60%, jakby być może chcieli sprzedawcy preparatu oraz wyznawcy Covid-19. Tylko oni naprawdę starają się, całkowicie wbrew statystykom i faktom, wierzyć, że test jest super i daje prawidłowy wynik w 95% przypadków… Rozrzut dość duży. Ufałbym jednak statystyce z poszczególnych krajów oraz wybitnym fachowcom znacznie bardziej niż będącym w oczywistym konflikcie interesów, firmom handlującym testami, którzy chętnie podadzą nawet, że test jest pewny w 100%, byleby go tylko sprzedać…
Mimo, że „eksperci” uznali doniesienia z Tanzanii także jako fake news, to polecam obejrzeć jednak pełną wypowiedź prezydenta tego kraju na temat testów PCR.
Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że dostarczono jakieś felerne testy, próbując oszukać naukowców tego kraju. Jednak w zestawieniu z wypowiedzią samego Kary Kullisa, a więc twórcy metody PCR, nabiera to zupełnie innego wymiaru. Inni naukowcy, którzy mówią jasno, jak choćby David Crowe, że to nie jest metoda diagnostyczna, ponieważ w zależności od liczby cykli duplikacji polimerazy może dać nawet 100% wyników pozytywnych, albo przeciwnie, w całości negatywnych. Ciekawostka, która może zaskoczyć zacnych Fake Hunter-ów, to fakt że Kary Kullis wycofał się niemal całkowicie ze środowiska medycznego, kiedy okazało się, że nikt nie potrafi mu udowodnić związku pomiędzy wirusem HIV, a chorobą AIDS. I rzeczywiście nie ma ŻADNEGO naukowego dowodu, który by ten związek uprawdopodobnił. Wszystko leży wciąż w fazie hipotez, ponieważ małpka nie jest człowiekiem i wysokie prawdopodobieństwo, że w jej przypadku taki związek zaszedł, nie świadczy jeszcze o tym, że u ludzi jest tak samo. A jednak, mimo braku dowodów, rozpowszechnia się wciąż, od blisko 30 lat, ten jeden z największych naukowych fake news-ów i co na to „nasi eksperci”? Pewnie przytoczyliby tysiące alternatywnych linków, które kłamstwo powtarzają, zgodnie z gebelsowską zasadą, że jeśli się to zrobi odpowiednią liczbę razy, stanie się prawdą… Tak, na marginesie, chciałbym nobliście poświęcić osobny tekst, w którym przedstawię tę sprawę szerzej.
Zatem, można zadać pytanie, chyba jednak w świetle powyższych faktów retoryczne, czemu autorzy ewidentnie nie chcą korzystać z opinii fachowców, które są przecież w sieci dostępne? Czyż nie należy, choćby w imię obiektywizmu, przedstawić inny punkt widzenia oraz dowody statystyczne, jeśli już się do czegoś czytelnik ma odnieść? Czy bezkrytyczne opieranie się na opiniach producentów i lobbystów, czy też lekarzy powiązanych z wykonywaniem testów, którzy mogą być również w konflikcie interesów, jest wystarczające?
I tutaj autorzy konkludują w sposób następujący:
Reasumując: opierając się na wyrwanych z kontekstu pojedynczych zdaniach, autor zgłoszonego filmu buduje całkowicie fałszywą narracje, wplątując w nią również polskich naukowców z Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN w Poznaniu. Zarzuca im, że ich test na koronawirusa musi być niewiarygodny, skoro inne też takie są.
Przy okazji znów manipulując, bo po pierwsze: to właśnie oni sami zbudowali z pojedynczych zdań opinię „eksperta”, która nie tylko niczego nie wnosi do odpowiedzi na zadane pytanie, a w każdym razie ANI JEDNEGO merytorycznego argumentu, a jest jedynie stekiem kłamstw, które bez, stosunkowo przecież bardzo prostej, weryfikacji mogą być jednak powielane w sieci. Po drugie: Gdzie znajduje się jakiś, choćby cień dowodu, że test poznańskich naukowców jest lepszy, albo bardziej wiarygodny? Czyż nie jest on oparty na wspomnianej metodzie Kary Mullisa? Może należało choćby o tym wspomnieć i umieścić link do wywiadu np. ten https://pulsmedycyny.pl/poznanscy-naukowcy-opracowali-test-na-koronawirusa-988062
Tylko po co? Przecież „ekspert” już przed napisaniem odpowiedzi wiedział, że „Zięba kłamie”, bo tako rzecze Big Pharma. Teraz należało jedynie to jakoś udowodnić. Niestety, wyszło bardzo niezgrabnie, bo autor zaplątał się we własne nogi i niemal udowodnił coś całkowicie przeciwnego. Niemal, ponieważ pominął kilka istotnych fragmentów wystąpienia Jerzego Zięby. Tych aż tak bardzo niewygodnych, że nie da się z nimi nawet polemizować.
To była próbka możliwości Fake Spread…, o przepraszam Fake Huntera. Kolejka będzie jednak dość długa, ponieważ podobną metodę zastosowano np. w przypadku pani dr Judy Mikovits, powołując się na artykuł z prasy amerykańskiej, choć może należało porozmawiać z samą zainteresowaną. Gdyby bowiem sprawa wyglądała tak, jak została opisana, to pani doktor nie tylko nie wyszłaby jeszcze przez wiele lat z kryminału, ale też musiałaby zapłacić wielomilionowe odszkodowania. Tymczasem z dziwnych przyczyn nic takiego nie nastąpiło. Ciekawe, że to już kompletnie „ekspertów” nie zainteresowało.
Jeszcze jedno pytanie w dzisiejszym odcinku:
Czy badania naukowe wskazują, że hydroksychlorochina i pochodne chlorochiny stosowane w leczeniu COVID-19 nie pomagają a nawet mogą szkodzić?
Tutaj „ekspert” odpowiadając pozytywnie dopuścił się bardzo poważnej manipulacji i jak to zwykle bywa, znów co najmniej dwukrotnie. Po pierwsze, nie przedstawiając rzetelnie kontrowersji w tej kwestii, a choćby już tylko dane z niektórych regionów Polski pokazywały, że wyniki stosowania leku są co najmniej zadowalające. Drugi raz, nie przedstawiając obecnego stanu wiedzy w tej kwestii. „Ekspert” pisze o artykule w piśmie „Lancet”, ale już nie prostuje, że ledwie 10 dni po publikacji tekstu w Fake Hunter, okazało się, że Lancet przeprasza czytelników, a badania, na których się opierał, zostały sfałszowane. Można o tym przeczytać choćby tutaj: http://swiatlekarza.pl/leki-w-covid-19-lancet-wycofuje-artykul-i-przeprasza-czytelnikow/ w wywiadzie z prof. Tomasiewiczem.
W kolejnych tekstach warto by było zdemaskować ewidentną produkcję fake newsów przez serwis Fake Hunter. Jak choćby w odpowiedziach na następujące pytania:
Czy noszenie maseczki może ułatwić ryzyko infekcji, zamiast przed nim chronić?
Czy grypa sezonowa jest bardziej zaraźliwa i śmiertelna niż COVID-19?
Można by jeszcze mnożyć nierzetelności w przedstawianej argumentacji i pomijaniu oczywistych faktów, jak choćby brak cienia logiki oraz rzetelnych dowodów w odpowiedziach na tak, wydawałoby się, banalne, powyższe pytania.
Trudno zatem oczekiwać wyczerpujących odpowiedzi, czy rzeczowego przedstawienia naukowych dowodów dotyczących nieco trudniejszych zagadnień, jak choćby:
Czy na Covid-19 nikt nie zmarł?
Czy nakaz noszenia maseczek jest bezprawny?
Zajmę się tym innym razem, a chwilowo pokazałem, jak wygląda fact-checking w wykonaniu „fachowców” z PAP… Mizeria, kłamstwa, brak rzetelności dziennikarskiej. Ktoś powie, no dobrze, ale większość fake newsów została obnażona prawidłowo. Szczerze pisząc, wcale nie jestem o tym przekonany. Tu podałem tylko kilka faktów zbadanych nie tylko przez doświadczonych dziennikarzy, ale też weryfikowanych przeze mnie w publikacjach zagranicznych. Niestety, nie mam aż tyle czasu, by analizować setki stron dokumentów, którymi autorzy zarzucają czytelnika nie podając, jak już wspomniałem, ani wybranych cytatów, ani nie załączając tłumaczeń. Do tego jeszcze, bardzo często, niezbędna jest już specjalistyczna wiedza medyczna, dlatego trudno by było podjąć się weryfikacji wszystkich wpisów na stronie Fake Hunter. Oczywiście, nie twierdzę, że wszystkie są fałszywe, bo przecież dementowane są też absolutnie szalone pytania typu: Czy to prawda, że śmiertelność z powodu koronawirusa wynosi w Polsce 10%? Albo: Czy w czerwcu rząd rozpocznie masowe czipowanie Polaków? Tym niemniej ogólna jakość odpowiedzi pozostawia spory niedosyt, a ewidentne kłamstwa lub celowe przemilczenia, po prostu niesmak.
Uważajcie zatem! Gorąco przestrzegam przed bezkrytycznym podejściem do odpowiedzi „ekspertów” z FakeHunter. Patrząc na rosnącą liczbę podobnych wpisów i brak sprostowań, wydaje się, że to nawet nie lenistwo, ale celowe wprowadzanie ludzi w błąd w wielu bardzo kontrowersyjnych kwestiach.
Zacytuję raz jeszcze: „Gdzie wszyscy myślą podobnie, nikt nie myśli zbyt wiele”. – dedykuję tę sentencję Waltera Lippmanna zwłaszcza wszystkim zindoktrynowanym oficjalnym przekazem „ekspertom” FakeHunter.
Czytaj również felietony: Ruskie onuce i matematyka, I po strachu, Zgadzam się z Winnickim, Inteligentny koronawirus, Awans na królika, Opcja antypolska, Maseczka na każdą okazję, Ostatnia prosta, Dżuma, czy cholera?
i artykuły: Koniec wielkiej hucpy?, Kiedy rozum śpi, Totalna ściema, Wyszczepieni, 447 godzin, A jednak się kręci, Szczyt Szumowskiego, Tarczą w przedsiębiorcę