Oddaj nam serce!
„- Niech pani podpisze. Mąż nie żyje. Nie pomoże mu pani, a inni czekają. Jest szansa, żeby zrobić coś dobrego. Proszę podpisać.
– Ale, jak to nie żyje? Przecież jest ciepły, oddycha…
– Tak, ale śmierć mózgu jest nieodwracalna. Nawet jeśli by to jeszcze trwało jakiś czas, to będzie za niego oddychał aparat. Czy pani da radę tak żyć? On już praktycznie umarł, tylko aparatura podtrzymuje oddech. To nie ma sensu. Może pani uratować jakieś inne życie…”
Ile takich rozmów odbywa się w ciągu roku? Osiemset, tysiąc, a może znacznie więcej? Całe lata wmawiano nam, że mamy szansę pomóc, jeśli już sami nie mamy szans by przeżyć. Co roku liczba zmarłych dawców organów mieści się pomiędzy 500, a 800. W ostatnich dwóch latach nie przekroczyła 650. Każdy może złożyć stosowną deklarację na stronie Poltransplant.org i po wszystkim. No, właśnie… Czy rzeczywiście?
Kolejny, gigantyczny skandal, który ma miejsce na naszych oczach. Oczywiście, jak większość poprzednich, prawdopodobnie zostanie zamieciony pod dywan. Od ponad 15 lat człowiek, który wciąż walczy o życie, jest nękany w najbardziej ohydny sposób. Warto dodać, że nie dba o życie swoje. Uratował ponad 1000 osób. Tak, TYCH osób! Miały przecież nie żyć. A tu proszę, taka niespodzianka…
Violetta zdała maturę
„Pani córka nie żyje. Jutro przyjedzie ekipa pobrać organy.” Po interwencji profesora Jana Talara rodzina nie wyraża zgody. Dziewczyna zostaje wybudzona ze śpiączki. Rok później zdaje maturę. Tego typu przypadków, o których może opowiedzieć, było ponad 500, ale uratowanych co najmniej dwa razy tyle. Czemu to robi? Ponieważ składał przysięgę Hipokratesa? Kocha ludzi i chce im pomagać? Rozumie słowo „etyka lekarska” tak, jak należy? Tak. To wszystko prawda, a co z innymi? Przecież też przysięgali? Czy wobec faktów można tylko wzruszyć ramionami i powiedzieć, że to tysiąc „przypadków”? Jak wobec tego można w ogóle słuchać bajek o „śmierci mózgowej”, kiedy ci wszyscy pacjenci żyją? Co więcej, jakość życia wielu z nich nie odbiega od normy, a przecież zostali już skazani. Determinacja rodziny była jednak silniejsza. Walka trwała czasem bardzo długo, a jeśli nawet nie zawsze kończyła się pełnym sukcesem, to kto ma prawo o tym decydować? Czy jest możliwe, że lekarze pomylili się ponad tysiąc razy? A przecież nie do wszystkich mógł dotrzeć wybitny specjalista i nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłyby się losy innych.
Profesor Jan Włodzimierz Talar – polski lekarz, nauczyciel akademicki i profesor nauk medycznych. Specjalista od rehabilitacji, rehabilitacji medycznej i chirurgii. Znany z dużej skuteczności wybudzania ze śpiączki pourazowej. Pułkownik Wojska Polskiego.
Krótka notka w okienku wyszukiwarki Google, na podstawie Wikipedii. Dziś 74-letni naukowiec związany przez długie lata z Bydgoszczą, o którym napisać, że skutecznie wybudza ze śpiączki, to jakby nic nie napisać. Jest autorem i współautorem wielu publikacji naukowych i kilku książek. Ta ostatnia z 2018 roku nosi tytuł: „Śpiączka mózgowa, a tak zwana „śmierć mózgu“. To nie pierwsza pozycja, w której profesor wyraża krytyczne uwagi wobec konwencji harwardzkiej – dokumentu, który legł u podstaw brzemiennego w skutki naukowego stwierdzania śmierci pacjenta na podstawie tzw. „śmierci mózgowej”. Książka (950 stron) stanowi swego rodzaju kompendium wiedzy o wybudzaniu pacjentów z perspektywy ponad 40 letniej praktyki. Jak można przeczytać w opisie, pozycja powinna znaleźć się obowiązkowo w każdym szpitalu w Polsce, a z jej treścią koniecznie muszą zapoznać się wszystkie rodziny chorych w śpiączce mózgowej, bowiem mają one wielkie zadanie do wykonania, zwłaszcza w obliczu stanu aktualnej medycyny.
Czemu o tym piszę akurat teraz? Muszę przyznać, że oglądałem kilka programów z panem profesorem Talarem, które były niezwykle interesujące, bo towarzyszyły im dyskusje z udziałem zaproszonych gości, a przytaczane historie pokazywały do jak wielkich manipulacji dochodzi w tej kwestii. W 2013 roku na Sympozjum w Poznaniu wykład pana profesora wywołał skandal. Lekarze poczuli się dotknięci, kiedy powiedział wprost, że śmierć pnia mózgu nie istnieje, a organy pobierają od żywych osób. Horror? Owszem, z relacji i wywiadów można wysnuć dokładnie taki wniosek. Czyli, że co? Postać profesora jest kontrowersyjna, a poza tym generalnie z tą śmiercią mózgu wszystko jest cacy? No, bo przecież są procedury, bo kilku lekarzy, po dokładnych badaniach itd., itp.
Wystarczy posłuchać tego wywiadu, aby zrozumieć, że nie tylko nie jest ok., ale od „ok” są tutaj całe lata świetlne. Krytyka konwencji harwardzkiej jest po prostu miażdżąca, ale znacznie gorsza okazuje się praktyka. Tymczasem właśnie 27 sierpnia w mediach, oczywiście tylko niektórych, pojawiła się informacja, że pan profesor Jan Talar staje właśnie, nie po raz pierwszy, przed komisją Izby Lekarskiej w Warszawie z zarzutami szerzenia informacji sprzecznych z obowiązującą wiedzą medyczną. Szok? Niedowierzanie? Jak to możliwe, że naukowcowi, który dowiódł w sposób nie budzący nawet cienia wątpliwości, bo nie teoretycznie, ale praktycznie, na tak olbrzymiej grupie pacjentów, swoje racje, stawia się zarzut „nienaukowości”. Innymi słowy, jeśli fakty przeczą doktrynie, przyjętej zresztą w sposób dość skandaliczny, tym gorzej dla faktów!
Nie, nie… To nie jest wcale tak, jak sądzi większość ludzi nie znających realiów nieco bliżej. Postronnemu, obserwatorowi mogłoby się wydawać, że nic złego naukowcowi stać się przecież nie może. Zaprezentuje po prostu wyniki terapii i żywych pacjentów, którzy potwierdzą, że pan profesor miał i ma nadal, rację. Co więcej, byłby to jedyny i najlepszy, bo w końcu najbardziej przekonujący sposób, by te racje udowodnić. Wszak pacjent pozbawiony nerek, wątroby, a w szczególności serca, raczej już nikogo o niczym przekonywać nie jest w stanie, więc licznie uratowani przez profesora zdiagnozowani, jako „umarli”, którzy mieli stać się tylko rezerwuarem części zamiennych, są najlepszym dowodem na systemową paranoję, prawda? Nic z tego! Izba Lekarska, to sąd kapturowy, który bynajmniej nie zbiera się w celu dociekania prawdy, ale w celu ukarania lekarza wezwanego przed „wysoką komisję”. Właśnie bez względu na fakty oraz często kompletnie wbrew faktom oczywistym. Jak inaczej wyjaśnić, że Izby nie interesują świadkowie, których „podsądny” chciał przedstawić? Nie! Wyznaczono już dla pana profesora dwa terminy, co oznacza, że oni już wiedzą jaki będzie przebieg sprawy. Żeby było jeszcze zabawniej, choć humoru w tym nie za wiele, ta „aktualnie obowiązująca wiedza medyczna”, na którą się powołują oskarżyciele, to właśnie wciąż rzeczona konwencja harwardzka z 1968 roku. Niezwykle „świeża” wiedza medyczna. Dogmat? Skoro tam uczestnicy zadekretowali śmierć mózgową, to nie będzie nam tu jakiś profesor „pluł w twarz”. A co, że tam kogoś uratował. Nawet niechby to była prawda, to przecież organy pobrane od jednego człowieka mogą ocalić, albo przedłużyć życie, kilku pacjentom. O co więc chodzi?
Kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo…
Nie mówi się o tym głośno, ale każdy przeszczep wiąże się dla pacjenta z koniecznością przyjmowania do końca życia leków immunosupresyjnych, a tutaj np. zwykły syrop dla dzieci po przeszczepie potrafi kosztować 859 zł. Fakt, że wiele z tych leków jest refundowanych w praktyce tylko podnosi ich cenę i staje się źródłem korupcji. Ale to temat na inne rozważania. Tutaj istotne jest, żeby jacyś pacjenci po przeszczepach w ogóle byli, bo tylko wtedy można im sprzedać drogie leki, a kiedy pozostaną jedynie żywi darczyńcy narządów, którzy zechcieli oddać swojemu dziecku nerkę, czy kawałek wątroby, cały ten pięknie rozwijający się „przemysł” zacznie upadać. Stąd w środowisku pojawiają się od dawna głosy, że trzeba coś z tym zrobić. Nie może jakiś doktor, czy nawet profesor, wkładać kija w szprychy, zwłaszcza, gdy transplantologia wciąż „pod kreską”. Miało być przeszczepów z roku na rok znacznie więcej i co pewien czas mówi się o tym dość szeroko. Tymczasem liczba transplantacji spadła w ostatnich dwóch latach znacząco. Akcje propagandowe, jak dobrze zostać dawcą, są powtarzane i nagłaśniane, a tu nagle jakiś gość zachowuje się „tak nieodpowiedzialnie” i mówi, że śmierć mózgowa nie istnieje. No, żesz… A co ma mówić, kiedy to prawda? Może powinien raczej spytać, którego z uratowanych pacjentów należało zabić? Czy przywiezienie na taką rozprawę 500 uratowanych zrobiłoby na komisji wrażenie? Nie sądzę.
Szczerze pisząc, nie wierzę w jakąkolwiek sprawiedliwość w orzeczeniach ferowanych przez Izby Lekarskie. To klika, która dawno już powinna przestać istnieć. Środowisko lekarskie winno mieć wybór i możliwość tworzenia własnych organizacji, nie skrępowanych gorsetem Big Pharmy. Wydaje się, że coraz częściej, niestety, gremia te stają się „bojówkami” koncernów farmaceutycznych, które płacą i wymagają. Ktoś „robi im wbrew”, albo za bardzo „wywija”? Należy go odstrzelić. Najlepiej po cichu i możliwie szybko, żeby strat nie mnożyć. Znamy te sytuacje. Niedawno sąd kapturowy dopadł doktora Huberta Czerniaka, a ostatnio dr Annę Martynowską. To są groźne precedensy, a właściwie już nie żadne wyjątki, tylko stała, ohydna praktyka. Obrzydzić życie, opluć, zawiesić prawa wykonywania zawodu itd. Niech wie, że zadarł z koncernem, z którym zadzierać nie należało. Niech się pokaja i przyzna, może damy mu spokój. Tak to wygląda. Panią dr Martynowską wyrzucili nawet z własnej rozprawy, za brak maseczki.
Tutaj mamy jednak do czynienia z przestępstwem dużego kalibru. Piszę przestępstwem całkiem świadomie, bo jeśli uniemożliwia się obwinionemu przedstawienie dowolnej linii obrony, nie dopuszcza ewidentnych i niemożliwych do podważenia dowodów, to można w praktyce skazać każdego za cokolwiek. I to nie powinno i nie może mieć miejsca w cywilizowanym kraju. Jednak cenzura staje się wszechobecna i nie zdziwię się, kiedy pan profesor nie będzie mógł stanąć na swojej rozprawie, pod dowolnym pretekstem, ponieważ to i ewentualna obecność jego pacjentów oraz niezależnych dziennikarzy, (a np. telewizja wRealu24 i Media Narodowe właśnie zostały wykluczone z pierwszej rozprawy) spowodowałoby siłą rzeczy nagłośnienie procesu, co może nie spodobać się koncernom, zwłaszcza tym, pod szczególną ochroną pani Żorżety. W mediach głównego ścieku na razie cisza. Czy pojawi się po „procesie”, a raczej farsie, dla której nazwa „rozprawa”, czy „proces” może być ewentualnie synonimem tego wyjętego żywcem z Kafki? Wciąż jest nadzieja, że pan profesor nie będzie aż tak uprzejmy, jak główny bohater słynnej książki. Pewnie zobaczymy niebawem jakiś kolejny napastliwy materiał, jak ten z 2013 roku, w którym TVP dokonało, nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą, ohydnej manipulacji przedstawiając tylko jedną stronę zagadnienia. Co mógł pomyśleć sobie widz, oglądający ślicznego chłopczyka, który czekał na serduszko i je w końcu otrzymał, o czym mówią szczęśliwi rodzice? Jak bardzo musiał współczuć skrzywdzonym anestezjologom, którzy poczuli się dotknięci wypowiedzią profesora oraz oczekującym na przeszczep pacjentom? Wszyscy tacy dobrzy, mili i pomocni, tylko jeden „sukinsyn” się trafił, który chce żeby małe dzieci umierały i inni pacjenci również, prawda? Tak się robi chwytające za serce materiały i oczernia niewinnego człowieka. Żadnej próby merytorycznej refleksji, zwłaszcza u lekarzy. Czy ktoś wyjaśnił z jakiego powodu pan profesor twierdzi, że śmierć mózgowa nie istnieje? Chciał być taki oryginalny, czy może jednak ma na to dowody? Nikt nie zadał sobie trudu, żeby pokazać na przykład radość rodziców Agnieszki, od której już mieli pobierać narządy, a dzisiaj dziewczyna studiuje, czy wielu innych chorych, zaliczonych przez stwierdzenie śmierci mózgowej w poczet potencjalnych dawców. Chyba można było wybrać choć jeden z kilkuset przypadków? Owszem, ale nie wtedy, gdy ręce wiąże Big Pharma i naciski Poltransplantu. W końcu pecunia non olet, jak mówi znana sentencja, a reklamodawcy są potrzebni i trzeba ich przykryć, żeby się przeziębili…
Transplantacja daje nadzieję
Czy jestem przeciwnikiem transplantacji? Nie. Pan profesor również dostrzega w nich dużą wartość, co nie zmienia faktu, że nie może się to odbywać poprzez mordowanie innych chorych. Mocne słowo? A jakiego należy użyć, kiedy pobiera się organy od człowieka, który mógłby żyć? Czyż stwierdzenie śmierci pnia mózgu jest wystarczające? Jeśli tak, czemu okazuje się odwracalne? Ponad tysiąc cudów i wszystkie u pana profesora? A może to tysiąc mylnych diagnoz, postawionych przez około dwa tysiące lekarzy, bo przecież to są decyzje kolegialne (trzech, albo po zmianie, co najmniej dwóch specjalistów wydaje werdykt o śmierci mózgowej)? Chyba, że te błędy popełniali ci sami medycy, ale wówczas już nie byłaby to kwestia etyki i ewentualnych błędów, tylko kryminalna sprawa seryjnych zabójców. Czy to możliwe, żeby było aż tyle fatalnych diagnoz, akurat dotyczących tak podstawowej i, nomen omen, żywotnej kwestii, jaką jest dla bliskich i samego zainteresowanego pacjenta, wybór życia i śmierci? Sam, nieprzytomny, raczej decyzji nie podejmie. Bliscy są nakłaniani, aby zrobili to w jego imieniu i jak najszybciej. Przecież jest (oni mówią już w czasie przeszłym – „był”), dobrym człowiekiem i na pewno sam chciałby pomóc innym… a więc? Czy ktoś z tych, którzy dziś oskarżają profesora Talara, w ogóle zadał sobie pytanie, jak czują się rodziny ofiar, które zgodziły się w bardzo podobnych sytuacjach, na odłączenie aparatury i pobranie narządów od swojego syna, czy córki, a potem dowiedzieli się, że tacy pacjenci mogli przeżyć? Co więcej, są ich setki! Jak dalej żyć z taką świadomością, że być może skazali ukochane osoby na śmierć? Owszem, nieświadomie i przy okazji pomagając komuś innemu, być może ratując nawet kilka żyć, ale czy mieli prawo to zrobić?
Na stronie wspomnianego już Poltransplantu można znaleźć wzory oświadczeń woli. Wystarczy wypełnić je, podpisać i odesłać. A jaka jest praktyka? Pan profesor mówi wprost, bo wie to od rodzin, na które wywierano silną presję. Jeśli ktoś nie złożył pisemnego sprzeciwu, zarejestrowanego w bazie sprzeciwów Poltransplant, to szanse na ochronę chorego znacznie spadają. Teoretycznie, można bronić bliskiego przed pobraniem narządów mówiąc o jego woli, którą wyrażał za życia, a co mówi prawo? Cytat z powyższej strony:
Według polskiego prawa każda osoba zmarła może być uważana za potencjalnego dawcę tkanek i narządów, jeśli za życia nie wyraziła sprzeciwu.
Lekarze, pod opieką których był zmarły, informują zwykle rodzinę o śmierci i zamiarze pobrania narządów do przeszczepienia, lekarze pytają rodzinę czy zmarły za życia nie wyraził sprzeciwu ustnie w obecności świadków, lekarze nie muszą prosić rodziny o wyrażenie zgody na pobranie narządów.
Jeśli zmarły pozostawił pisemny zapis dotyczący jego woli odnośnie pobrania narządów (np. oświadczenie woli) po śmierci, lekarze respektują jego decyzję. Bliscy mogą jedynie potwierdzić opinię zmarłego na temat pobrania narządów , jeśli ją znają.
Zatem, o ile nie ma niczego na piśmie, lekarze mogą, ale nie muszą uwierzyć. Nawet nie muszą też poinformować rodziny w odpowiednim czasie, ponieważ słowo „zwykle” nie oznacza „zawsze”. Drobny szczegół, który potrafi zmienić wszystko, a być może zadecydować też, czy chory przeżyje…
Smutne to, tym bardziej, że pan profesor Jan Talar jest niekwestionowanym autorytetem w swojej dziedzinie, a jednak jego sugestie związane z ratowaniem pacjentów z ranami głowy i urazami wielonarządowymi, które są już standardem w innych krajach, a wcale nie wymagają poniesienia wysokich kosztów, wciąż są lekceważone. Jak uwierzyć w czyste intencje, jeżeli specjalny kask chłodzący wartości około 2 tysięcy złotych, gdyby znalazł się na pokładzie każdej specjalistycznej karetki pogotowia, mógłby zwielokrotnić szanse przeżycia wielu ofiar wypadków, a nic się z tym nie robi? Przecież na taki sprzęt mogłaby zebrać pieniądze nawet WOŚP i to w mgnieniu oka, o innych fundacjach nie wspominając. Można zacząć choćby od pojedynczych karetek i pewnie dla takich znalazłby środki w budżecie każdy prezydent miasta. Czemu ministerstwo milczy?
Wszystko zaczyna się od głowy… a ryba się nawet od niej psuje. Może głowy chronić nie należy, skoro już zdarzył się wypadek? Ludzie umierają, po co blokować aparaturę i wybudzać ze śpiączki, kiedy tylu chorych czeka na organy?
Mówimy często, że Świat oszalał. Dzieją się rzeczy, o których nie śniło się nie tylko filozofom. Z jednej strony medycyna rozwinęła się do tego stopnia, że potrafi uratować życie w przypadkach całkiem ekstremalnych, z drugiej zabija się niewinne dzieci w łonach ich przyszłych matek, tylko dlatego, że mogłyby okazać się chore. Czy transplantologia zamiast w cywilizację życia wpisze się w cywilizację śmierci? Jeśli pytanie o to, czy należy ratować kogoś za wszelką cenę, skoro jego organy mogą posłużyć 5-ciu pacjentom, ktoś w ogóle mógł uznać za zasadne, oznacza, że Świat oszalał jednak znacznie bardziej, niż nam się wydaje…
Zainteresowanym polecam obejrzeć kilka rozmów z panem profesorem Janem Talarem oraz konferencji, które można znaleźć m.in. tutaj i tutaj.
Czytaj również felietony: Legion Gorszycieli Bandytów i Terrorystów?, Prokuratorski skandal, Uratowani przez Covid?, Jak zostać bękartem, Ruskie onuce i matematyka, I po strachu, Inteligentny koronawirus, Awans na królika, Opcja antypolska,
i artykuły: Bezczelność nie skończy się nigdy?, Szumowski musiał odejść, Bezprawie i niesprawiedliwość, Cynik, prowokator, czy ignorant?, Podwójna zdrada, FakeHunter czy FakeSpreader?, Koniec wielkiej hucpy?, Kiedy rozum śpi, Totalna ściema, Wyszczepieni, A jednak się kręci,