Jak to się skończy?
Zacząłem pisać ten tekst jeszcze na około 5 godzin przed zamknięciem lokali wyborczych. Czy już znałem wyniki? Niech to pozostanie moją tajemnicą… 😊
Niektórzy powiedzą – „wiele hałasu o nic”, albo „burza w szklance wody”, bo przecież w gruncie rzeczy status quo został zachowany. Czy na pewno? W moim przekonaniu, jakkolwiek nie skończyłyby się te wybory, ponownie do tej samej rzeki już nie wejdziemy. Wiadomo, że polityka zmienną jest, jak kobieta. Pozytyw ostatnich tygodni to fakt, że Polacy dostrzegli, przynajmniej w jakiejś części, dwa istotne elementy. Po pierwsze, że istnieje alternatywa na prawo od PiS, a po drugie, że bardzo trudno zjednoczyć opozycję wokół idei negatywnej. Niektórzy wiedzieli to od dawna, inni podskórnie przeczuwali, ale wyniki są kolejny raz potwierdzeniem, że hasło „anty-pis ponad wszystko” nie jest wystarczająco nośne i żadne tworzenie dodatkowych bytów typu elektorat „niezależnego” Szymona Hołowni, który od początku wiedział dla kogo gra, sytuacji na scenie politycznej zmienić nie jest w stanie. Suma wyborców kilku ugrupowań pod tęczową flagą nie wystarczy. Dlaczego? Wbrew pozorom, a nawet deklaracjom oficjalnym, znakomita część Polaków ma preferencje co najmniej centrowe, a nie lewicowe i każdy przechył w tym kierunku oceniać będzie negatywnie. Być może wynik nie do końca oddaje ten obraz, ponieważ wybory prezydenckie są swego rodzaju „konkursem piękności” i przepływy elektoratu są tutaj znacznie bardziej dynamiczne, niż w wyborach parlamentarnych. Dość powiedzieć, że Konfederacja właśnie utraciła nawet kilkaset tysięcy wyborców na rzecz Szymona Hołowni, a część wolnościowców zagłosowała na Rafała Trzaskowskiego w nadziei blokady kolejnych ustaw podatkowych, a mimo to sumarycznie Krzysztof Bosak pozyskał blisko 60 tysięcy nowych wyborców w stosunku do wyniku jego ugrupowania z poprzednich wyborów. Tak więc, o ile wśród głosujących znalazło się pewnie sporo pań, które oddały swój głos na „najprzystojniejszego”, o tyle nie oznacza to jeszcze otwarcia szeroko drzwi do wprowadzania nagle kompleksowych zmian w prawie, które będą wspierały pomysły zboczeńców, czy „oświeconych” elit. Na to, mam nadzieję, Polska nie jest jeszcze gotowa i dobrze, aby w tych kwestiach pozostała „zaściankiem” na zawsze.
Podział, zdecydowanie sztuczny, bo suflowany obywatelom od lat przez dominujące media, na PiS i anty-PiS wydaje się coraz trudniejszy do utrzymania w dłuższej perspektywie. Stąd kolejna próba „starszych i mądrzejszych”, którzy zakładają panu Szymonowi ugrupowanie „Petru+”, wprawdzie o nieco innej nazwie, ale z identycznym celem, jak to drzewiej bywało (Palikot, Petru, Kukiz, a jeszcze wcześniej Stan Tymiński i jego partia X). Niektórzy wciąż pamiętają te dość odległe już czasy. Wnioski nasuwają się same… Tyle, że do wyborów pozostały ponad trzy lata, więc utrzymanie zainteresowania takim tworem, o ile nie otrzyma stosownych pieniędzy i czasu antenowego, będzie bardzo trudne. To jednak chwilowo nie nasz problem.
Zajmijmy się krajobrazem po bitwie. Czy będzie w poniedziałek co zbierać? No, tutaj zdania są pewnie podzielone. Wprawdzie jak pokazują wstępne wyniki (właśnie je poznałem), prowadzi urzędujący Prezydent RP, jednak różnica poniżej, a nawet nieco powyżej 1% niczego nie gwarantuje. Około 400 tysięcy głosów z zagranicy może mieć spore znaczenie. Frekwencja bliska 70%, wskazywałaby raczej na Andrzeja Dudę, któremu (jak sam powiedział po ogłoszeniu wyników exit poll) „powinno jeszcze urosnąć”. Błąd statystyczny wynosi w tym przypadku aż 2%, trzeba więc uzbroić się w cierpliwość. Powstaje kilka pytań. Co się stanie jeśli przewaga zmaleje do setnych części procenta? To przecież możliwe. Co zrobi Sąd Najwyższy? Czy uzna ważność wyborów, jeżeli będą jakieś protesty, a pewnie będą? Jak zareaguje zagranica, zwłaszcza ci, którzy już „witali się z gąską”? Nie jest przecież tajemnicą, że Niemcy przebierają nogami, kiedy słyszą, że może wygrać „ich kandydat”.
To tak, na gorąco, chociaż pewnie kiedy tekst dotrze do zmęczonych długą nocą czytelników, wszystko, albo prawie wszystko będzie już jasne…
Jednak, jak zauważył w swoim komentarzu Stanisław Michalkiewicz, nie będzie końca świata. I to bez względu na wynik wyborów, bo przecież życie toczy się dalej, a to polityczne z pewnością także się nie nagle nie zatrzyma. Jeśli wygra pretendent, to ugrupowanie rządzące wciąż ma szansę odrzucać spodziewane weta nowego prezydenta, ale będzie do tego potrzebowało głosów PSL-u i Konfederacji. Wydaje się, że w rzeczywiście istotnych dla Polski sprawach taką większość można będzie uzyskać, choć z pewnością nie będzie to łatwe. Możliwy jest jednak również wyłom, który może zrobić grupa Gowina i wtedy konieczne mogą być nowe wybory.
W moim przekonaniu, tym razem będzie jednak inna sytuacja, niż w 2005 roku, kiedy Jarosław Kaczyński zaplątał się we własne nogi i podając Rząd do dymisji, kolokwialnie pisząc, „zrobił sobie kuku”. Teraz jednak sytuacja się zmieni. Po roku szarpaniny, która nas pewnie czeka po ewentualnej wygranej Rafała Trzaskowskiego, Polacy mogą powiedzieć dość, a doświadczenia wcześniejszych chudych ośmiu lat w porównaniu z dość tłustymi, przynajmniej poprzez rozdawnictwo, rządami PiS-u, będą ich prawdopodobnie w większości skłaniać do oddania głosów na formację rządzącą. Przy czym jest nadzieja, że swój, znacznie większy kawałek tortu, wykroiłaby patriotyczna prawica, czyli Konfederacja. Masowy powrót lewicy raczej bym wykluczał.
Z drugiej strony, usamodzielnienie się Andrzeja Dudy w drugiej kadencji, kiedy już PiS nie będzie mu potrzebny do niczego, może spowodować, że wyborcy formacji rządzącej się jeszcze mocno zdziwią… Im będzie bliżej do końca drugiej kadencji, tym bardziej prezydent będzie „grał na siebie”, bo trzeciej kadencji przecież nie ma. To może spowodować bardzo wiele dziwnych decyzji, wizyt, czy wypowiedzi. Pan Prezydent pokazał już różne zaskakujące zachowania, które przecież uniemożliwiły reformę sądownictwa (jakkolwiek byśmy o niej nie myśleli), wystawienie do wiatru frankowiczów, zaoranie polityki historycznej, uległość wobec środowisk żydowskich, ale też ukraińskich. Masa zaniechań, przemilczeń i tchórzliwych decyzji, żeby wymienić tylko część działań obecnego gospodarza Belwederu.
Tak, czy inaczej, patriotyczna prawica powinna w dalszym ciągu działać merytorycznie, choć wydaje się, że paradoksalnie będzie jej łatwiej w obecnym układzie, niż gdyby prezydentem Polski został kandydat spod znaku tęczy. Wprawdzie wówczas Konfederacja mogłaby być częściej „używana” choćby do odrzucania prezydenckiego weta, ale konsolidacja PiS-u wobec tak wyraźnego wroga, może prowadzić do marginalizacji innych ugrupowań. Ten wariant już znamy, gdyż polaryzacja sceny politycznej służy właśnie fałszywej alternatywie PiS / PO.
Czy obudzimy się w innej Polsce? Nie wydaje mi się i to wcale nie dlatego, że na dziś Prezydentem RP jest wciąż urzędujący Prezydent. Śp. Wojciech Młynarski, który z wiekiem przesuwał się, czego żałuję, w kierunku centro-lewicy, śpiewał kiedyś: „Róbmy swoje, róbmy swoje, może to coś da, kto wie?”. I to jest najlepsza dedykacja na przyszłość. Nie tylko dla Konfederacji…
Czytaj również felietony: Zgadzam się z Winnickim, Inteligentny koronawirus, Awans na królika, Opcja antypolska, Maseczka na każdą okazję, Ostatnia prosta, Dżuma, czy cholera?
i artykuły: Koniec wielkiej hucpy?, Kiedy rozum śpi, Totalna ściema, Wyszczepieni, 447 godzin, A jednak się kręci, Szczyt Szumowskiego, Tarczą w przedsiębiorcę