Kto miał kiedyś „klasyczny” WF, (cudzysłów nieprzypadkowy), ten wie o co chodzi. Ćwiczenie na drążku, którego nie cierpiałem. Podobnie, jak stania na rękach przy ścianie, a kiedy (już w liceum) stanąłem na głowie i puściłem ręce, pan od zajęć z wychowania fizycznego poprosił mnie, żebym na wszelki wypadek więcej nie ćwiczył tego elementu, bo on nie chce pójść siedzieć… Cóż, mimo wszystko miło powspominać i chociaż wówczas w dni deszczowe jęczeliśmy ćwicząc na materacach w szkolnym korytarzu, bo wszyscy nie mogli jednocześnie trafić na salę gimnastyczną w częściowym remoncie, to w porównaniu z dzisiejszym, był to jednak jak najbardziej klasyczny WF. Ten w nauczaniu zdalnym ma się nijak nawet do wykonywania fikołków na materacu w przejściu, które przecież nie stanowiły cotygodniowej normy, a biegi przełajowe, czy tzw. „zajęcia na macie” (macie piłkę i grajcie), dawały szansę na sporą dawkę ruchu. Chętni mogli jeszcze coś potrenować dodatkowo w ramach SKS.
Czemu o tym piszę? Właśnie powróciła z dalekiej Japonii nasza kadra olimpijska. Warto dodać, że z tarczą, chociaż przy całej furze szczęścia, bo przecież to właśnie, na przekór wszystkim „złakom”, zdziesiątkowana kadra lekkoatletów przywiozła worek medali. Strach pomyśleć, co się mogło wydarzyć, gdyby sportowcy pojechali w komplecie i do tego w pełnym zdrowiu… No, ale nie ma co grymasić, niektórzy mieli gorzej. Nasi pokazali prawdziwy hart ducha. Paweł Fajdek w końcu przerwał olimpijską niemoc, a Maria Andrejczyk nawet z „wyrwanym” barkiem, zdobyła srebro. Ktoś może powiedzieć, że zawiedli siatkarze i tenisiści, bo tutaj eksperci wieszczyli pewne, co najmniej, dwa krążki, a optymiści mówili o złocie, przynajmniej dla ekipy Vitala Heynena. Cóż, trzeba będzie poczekać, ale po pierwsze już tylko 3 lata, a po drugie, czas oczekiwania jest bezpłatny…
Mimo pustych trybun, dało się, przynajmniej na stadionie lekkoatletycznym, usłyszeć momentami dość głośny doping, bo w dolnych sektorach gromadzili się koledzy i koleżanki kadrowiczów oraz szkoleniowcy, co sprawiało wrażenie zawodów, może nie olimpijskich, ale przynajmniej na jakimś podmiejskim obiekcie, więc jednak namiastka kibiców była. Może dzięki temu oni w ogóle jakoś to wytrzymali psychicznie. Tenisiści byli tu nieco poszkodowani, bo ekipy znacznie mniejsze. Nie wiem, jak to wyglądało w innych dyscyplinach, gdyż obejrzałem jeszcze tylko kilka fragmentów zmagań siatkarzy. Generalnie, dość smutne to wszystko, a już najbardziej kuriozalne okazało się zakładanie masek do dekoracji medalowej, które po hymnie można było zdjąć. Czemu nie przed? Nie wiadomo… Może chodzi o to, żeby niewolnik ściągał kaganiec tylko do wspólnej fotografii? Jak wielka jest indoktrynacja, nawet wśród samych sportowców, było widać w trakcie meczów, kiedy niektórzy siatkarze grali w maskach, mimo, że nikt im tego nie nakazał. Co trzeba mieć w głowie, żeby wierzyć, że można zarazić kogoś albo siebie w kilkusetmetrowej, pustej hali, kiedy mamy obok wyłącznie trenera i kolegów, z którymi jemy wspólne posiłki? Trudno dociec… No, ale przecież zabronić nie można. Każdy powinien mieć prawo korzystać z takich elementów garderoby, jakie uważa za przydatne, bądź modne. Ale MUSI mieć też możliwość, aby z dziwnego przywileju zrezygnować. I tego się trzymajmy w codziennym życiu.
Co do igrzysk w Paryżu, mam poważne obawy, czy obecne szaleństwo, wskutek eskalacji dziwactw i zamordyzmu, w ogóle da możliwość przeprowadzenia jakiejkolwiek imprezy, nie mówiąc już o tak poważnym przedsięwzięciu. Zakładam, że jeśli mieliśmy Tokio 2020 w roku nieparzystym, całkiem prawdopodobne, że zobaczymy Paryż 2024 dwa lata później i w ten sposób (idąc tym tropem dalej), któreś z kolei igrzyska będą musiały zniknąć, albo być podwójne 😉 Ale czegóż się nie robi dla niewolników… Jeżeli uda się doprowadzić do sytuacji, w której ludzie będą żądali już tylko odrobiny chleba i igrzysk właśnie, historia zatoczy koło, a gladiatorzy być może znów, w zamian za wierną służbę oraz piękne walki, odzyskają wolność. Przynajmniej niektórzy.
Sanitaryzm w sporcie bije rekordy absurdu. Warto zwrócić uwagę, że dziś, to właśnie sportowcy podlegają nieprawdopodobnym naciskom, którym większość ulega, bo odmowa równoznaczna jest w praktyce z zakończeniem kariery. Co powinien zrobić tenisista, który by grać, ma potrzebę przemieszczania się, przynajmniej co kilka tygodni, nie tylko pomiędzy państwami, ale też kontynentami? MUSI się zgodzić na wielokrotne „testy”, albo szczepienia oraz robienie z siebie „małpy”, kiedy pan każe wkładać i zdejmować maseczki w sytuacjach, które nawet dla kompletnego idioty będą szczytem absurdu. Jedynym, coraz częściej spotykanym (dzięki Bogu) odruchem, są uściski dłoni, albo przytulenie się do przeciwnika po meczu, niezgodne z „duchem przepisów”, ale jak najbardziej naturalne. Widzimy, że niektórzy z tą dodatkową presją przestali sobie radzić już dawno. Naomi Osaka w depresji, Dominik Thiem prawie nie gra, a wielu tenisistów i tenisistek przeżywa tę traumę w milczeniu. Zagryzają wargi i udają, że jest ok, że tak trzeba, bo przecież tego wymaga zdrowie itd. Może gdyby zaczęli występować wyłącznie w turniejach rozgrywanych w miejscach BEZ kagańców, szczepień i całej tej paranoi, jak choćby na Florydzie, w Teksasie, czy kilku krajach, które potrafiły się ugiąć i przeprowadzić zawody w miarę normalnie (np. Wimbledon od ćwierćfinałów), a w pozostałych zwyczajnie odmówiliby udziału, pokazaliby globalistom środkowy palec. Niestety, obawiam się, że natychmiast chętnie weszliby na ich miejsce ci z „drugiego szeregu”, czytaj spoza 50-ki, czy 100-ki rankingu. Dla nich pojawiłaby się nieoczekiwanie okazja do zgarnięcia całkiem sporych pieniędzy, na co przy normalnej obsadzie dużych turniejów szanse są niewielkie. Wielu próbuje przebijać się przez kwalifikacje, często z mizernym skutkiem. Pytanie, czy organizatorzy utrzymaliby sponsorów? Szczerze wątpię. Już teraz nagrody spadły ponad trzykrotnie, a czasem nawet pięciokrotnie w stosunku do tych z roku 2019. Relatywnie są nadal bardzo wysokie, zwłaszcza w porównaniu do innych dyscyplin, ale tak naprawdę, ludzie chcą oglądać prawdziwych mistrzów, a nie atrapy. Dlatego myślę, że coś musiałoby się wtedy zmienić, również z korzyścią dla kibiców. Pytanie, kto jest prawdziwym mistrzem? Czy ten, kto potrafi zrezygnować z zawodów w ukochanej dyscyplinie w imię wyższych celów? Czy może ten, kto „dla świętego spokoju” pozwoli sobie na ukrywanie twarzy pod jakąś szmatą, pozwalanie innym wkładać sobie wielokrotnie do nosa patyk, albo poddawać się niebezpiecznej procedurze, która może zakończyć nie tylko karierę, ale i życie? Oczywiście, wielu, zwłaszcza młodych, sportowców wierzy swoim trenerom, może nawet bardziej niż rodzinie i to ich opinia determinuje konkretne postawy. Czy ponoszą winę? Jednak granica pomiędzy przekonaniem, a konformizmem bywa tutaj bardzo cienka. Najważniejsze, żeby ten ostatni nie odcisnął swego piętna na całym ich dalszym życiu, bo sport można uprawiać i nawet poświęcić mu wszystko, podobnie, jak każdemu innemu hobby, pracy zawodowej, czy stawianym sobie mniej lub bardziej odległym i realnym celom. Gorzej, kiedy to poświęcenie odbywa się bez świadomości, które dobro jest większe i z jakim ryzykiem mamy faktycznie do czynienia…
Czytaj również felietony: Szczepionkowa propaganda nie działa! Szczepionkowe wakacje z QR kodem, Szczepionkowa schizofrenia, Maseczki z kluczykiem?, Największy przekręt i co dalej? Zabijamy ludzi, Złoty strzał dla seniora, To już nie teorie spiskowe! Talerz dla policjanta, Dno dna i szczepionka plus, Kondukt Niepodległości, Gonić króliczka, Norka odarta ze złudzeń, Uratowani przez Covid?, Awans na królika
i artykuły: Szczepionkowy totalitaryzm w rozkwicie, Przymus szczepień to ściema! Życie zaczyna się po szczepionce? Wyszczepieni na medal? Wspólnota zaszczepionych, Jak jeszcze mogę Panu pomóc? Życie za hulajnogę? To jest wojna! Magnetyczne szczepionki i depopulacja, Chcą wyszczepić Wasze dzieci! Nie szczep się! Panikuj! Maseczki groźne dla życia, Szczepionki zabijają w ciszy, Rosyjska ruletka, Polska mutacja koronawirusa, Najlepsza szczepionka przeciw Covid-19, Milczenie owiec? Śmierci, których nie było, A jednak się kręci