„Musi pani sobie zrobić test, żeby wykluczyć zakażenie. Rozumie pani?
– Ale ja mam tylko nudności i ból brzucha od dwóch dni.
To i tak trzeba wykonać test.
– A nie może mnie pani doktor po prostu zbadać?
Najpierw trzeba zrobić test.”
Paranoja bez ograniczeń
Pacjenci, niestety, ufając lekarzowi (bo przecież komuś zaufać trzeba), poddają się testowi, co kończy się w najlepszym razie kwarantanną i leczeniem domowym we własnym zakresie, a w najgorszym, koniecznością wezwania pogotowia, żeby w ogóle uzyskać złudną szansę na jakąś pomoc. Czemu złudną? Ponieważ na przykład przewiezienie pacjenta z zaawansowaną cukrzycą, stanem przedzawałowym, czy innymi poważnymi schorzeniami do szpitala zakaźnego, może się skończyć tragicznie i to z kilku powodów.
Pierwszy, to ten, że nie ma absolutnie żadnej gwarancji, że takim chorym się ktoś zajmie przez pierwszych kilka godzin, które bywają decydujące. Mamy szereg enuncjacji medialnych, że pacjenci umierają w karetkach z powodu braku miejsc i ogólnego bałaganu. Opisywałem przypadek pana Pawła. Ta historia oddaje dość dobrze, jak to może wyglądać. Przypomnę tylko, że z powodu drętwienia lewej ręki, mężczyzna skontaktował się z lekarzem pierwszego kontaktu i został poinstruowany, że najlepiej, aby zadzwonił na pogotowie i powiedział, że ma duszności, to z pewnością ktoś się zainteresuje i przyjedzie. I tak się stało. Tyle tylko, że w jednym z warszawskich szpitali nikt nie zrobił mu nawet EKG przez 6 godzin, kiedy trzymano go w oczekiwaniu na wynik testu PCR. Nie dostał nic do picia, a nawet nie pozwolono mu skorzystać z toalety. Kiedy oświadczył, że chce wyjść na własną prośbę, skrępowano go pasami i przywiązano do łóżka. Zgodnie z prawem, ponieważ obecnie każdy MUSI podpisać „dobrowolną” deklarację, z której wynika, że jest podejrzany o zakażenie koronawirusem, inaczej żadna procedura medyczna nie zostanie wykonana. Takie poświadczenie nieprawdy, bo przecież nikt, kto nie ma objawów lub nie stykał się z chorymi, nie może być podejrzewany o zakażenie, skutkuje niestety tym, że medycy nabywają uprawnień do zastosowania wobec pacjenta przymusu bezpośredniego. W przypadku pana Pawła skończyło się dobrze, bo udało mu się uciec ze szpitala, nie dostał zawału, a test PCR okazał się negatywny, więc nie będzie go ścigał sanepid i prokurator. Tylko, czy aby na pewno o to chodzi w diagnostyce chorych?
Druga kwestia, to fakt, że najczęściej nie uzyska ani możliwości diagnostycznych, a co za tym idzie leczenia, które miałby przynajmniej szansę, otrzymać w normalnej placówce szpitalnej, na oddziale do tego przygotowanym. Wydaje się, że nie bez powodu stworzono takie oddziały, jak nefrologia, kardiologia, onkologia, czy chirurgia, ale może się mylę i to był błąd, bo idąc tropem rozumowania decydentów, należało tworzyć wyłącznie szpitale zakaźne…
Po trzecie, dodatni wynik testu, który może uzyskać każdy, do czego jeszcze za chwilę wrócę, nie jest w żaden sposób weryfikowany, a przecież zamyka w praktyce drogę do normalnego leczenia pacjenta.
Czym jest test PCR?
Przyjęty przez WHO jako sposób wykrywania zakażeń test profesora Christiana Drostena z kliniki Charité w Berlinie, nie przeszedł dotąd stosownej walidacji, która w jakikolwiek sposób uwiarygadniałaby uzyskiwane wyniki. Przypomnijmy, że sam fakt przyjęcia tej metody przez Światową Organizację Zdrowia, w oparciu o symulację komputerową, bo wirus nie był wyizolowany, wywołało już wówczas (styczeń 2020) spore zdziwienie w świecie nauki. Metoda PCR, czyli reakcji łańcuchowej polimerazy (ang. polymerase chain reaction), za którą Kary Mullis otrzymał nagrodę Nobla w 1993 roku, nie nadaje się do celów diagnostycznych, o czym można usłyszeć z ust samego autora w tym filmie. Niektórzy kwestionują jego opinię, twierdząc, że przecież nie mogła się ona odnosić do Sars-Cov-2, jako że naukowiec zmarł w sierpniu 2019 roku, a więc przed pojawieniem się koronawirusa. Jednak on mówi tutaj o PCR w diagnostyce w ogóle, to znaczy w KAŻDEJ diagnostyce. Po prostu ta metoda służy do czegoś innego. Bardzo obrazowo wyjaśnia to właśnie w cytowanym fragmencie, a najlepiej oddają to wypowiedziane słowa:
„Z PCR, jeśli zrobisz to dobrze, możesz znaleźć prawie wszystko we wszystkim.” oraz „Metoda nie powie Ci, że jesteś chory”.
W istocie, potwierdził to w 2014 roku sam profesor Drosten, mówiąc o pojedynczych molekułach, które mogą pozostać po przebyciu jakiejś infekcji, które absolutnie nie są wystarczające do ponownego zakażenia, ale test PCR jest bardzo czuły, więc je wykryje. Pisałem na ten temat w poprzednim artykule. Istotne jest m.in. to, że test nie odróżnia materiału aktywnego od nieaktywnego, ani nie określa ilości, która mogłaby być wystarczająca do zakażenia. Dlatego właśnie ogromnym nadużyciem jest już mówienie o osobach z pozytywnym wynikiem testu, jako o osobach zakażonych. Tymczasem dokonuje się piramidalnej manipulacji, bo często zastępuje się słowo „zakażonych” słowem „chorych”. To jest absolutny skandal i w normalnym kraju takie wypowiedzi byłyby ścigane z urzędu, w przypadku kiedy posługują się nimi osoby piastujące odpowiedzialne funkcje, jak choćby ministra zdrowia. Polskie prawo przewiduje za próbę wywołania paniki nawet do ośmiu lat pozbawienia wolności. Czym się różni fakt, że ktoś zadzwoni do jakiejś instytucji z fałszywą informacją o podłożeniu bomby, od tego, kiedy jedna z ważniejszych osób w państwie mówi, że mamy dziesiątki tysięcy zachorowań? Oczywiście, w świetle skutku, jaki mogą wywołać obie informacje, łatwo zauważyć, że to ta druga jest o wiele bardziej groźna, bo potrafi zamknąć w domach nie setki ludzi, ale miliony. Tymczasem wiele osób, które zrobiły sobie „żart” strasząc podłożoną bombą, siedzi w więzieniu, albo otrzymała co najmniej wyrok w zawieszeniu, a pan minister, czy dziennikarze, którzy powielają kłamstwa na temat liczby chorych na Covid-19 i straszą Polaków, pozostają wciąż na wolności. To jest coś, co naprawdę bardzo trudno zrozumieć.
W dodatku, jedynie niewielki procent (od 5% do maksymalnie 20%), spośród zakażonych, naprawdę zachoruje, to znaczy będzie miała jakiekolwiek objawy. Wprawdzie na kanwie tych kompletnie niewiarygodnych testów (dających w od 89 do 94% wynik fałszywie dodatni), stworzono nową kategorię choroby „Covid-19 bezobjawowy”, co jest kuriozum równie dużego kalibru, jak sam test PCR, czy RT-PCR.
Po co w ogóle ten test?
Można spytać, w takim razie po co test, który niczego nie pokazuje? Skoro można otrzymać wynik pozytywny nawet przeprowadzając go na zwierzętach, roślinach, a ostatnio także na napojach, co portale typu FakeHunter, czy podobne, starają się za wszelką cenę falsyfikować. Jednak wystarczy zrobić kilka testów pod rząd na sobie (takie dowody również można znaleźć w internecie), aby otrzymać różne wyniki. Więcej o testach można przeczytać także na tej stronie. Czemu zatem ma służyć tak mało wiarygodne narzędzie? Odpowiedź, która się nasuwa, po obserwacji zjawiska z jakim mamy do czynienia nie tylko w Polsce, wydaje się jasna. Właśnie do wywołania powszechnej paniki. To dzięki niej ludzie potrafią zrezygnować z coraz większej części podstawowych praw obywatelskich w trosce o zdrowie własne oraz innych osób, które tak łatwo można „zabić przez nieostrożność”.
Prawda o tym w jaki sposób się zarażamy jest znana, nie tylko lekarzom, od dawna. O tym, że szansa roznoszenia wirusa przez osoby nie mające objawów jest bliska zeru, mówił, cytowany przeze mnie dr Anthony Fauci, ale przecież to fakt dość oczywisty. Skoro grypa rozprzestrzenia się drogą kropelkową, podobnie jest z innymi wirusami grypopodobnymi. Dlatego również dawno upadł mit o skuteczności noszenia maseczek, o czym również wspominałem wielokrotnie, ale żeby się nie powtarzać, przytoczę kolejne argumenty.:
W sierpniu 2020 niemiecki profesor wirusologii, epidemiologii i higieny wykazał, że nie ma żadnych dowodów na skuteczność masek z materiału. Co więcej, niewłaściwe codzienne stosowanie masek przez społeczeństwo może w rzeczywistości prowadzić do wzrostu liczby infekcji!
Inne badanie, przeprowadzone w lipcu 2020 przez japońskich naukowców pokazało, że maski z tkaniny „dają zerową ochronę przed koronawirusem” ponieważ posiadają zbyt duży rozmiar porów i są zbyt słabo dopasowane do twarzy, co powoduje ich nieszczelność. (źródło)
I jeszcze jedno badanie z lipca tego roku – Oxford Center for Evidence-Based Medicine wykazał, że nie istnieją dowody na skuteczność masek materiałowych przeciw infekcji lub transmisji wirusów.
Tę samą konkluzję można znaleźć w publikacji w New England Journal of Medicine z maja br. Maski tkaninowe nie dają ochrony. (źródło)
Deborah Cohen, korespondent medyczny BBC napisała wprost, że to lobbing polityczny, a nie względy zdrowotne doprowadziły do zmiany stanowiska WHO w kwestii maseczek, czemu Światowa Organizacja Zdrowia nie zaprzeczyła.
I jeszcze kilka argumentów przytoczonych na stronie swprs.org:
„Istnieje coraz więcej dowodów na to, że koronawirus SARS-Cov- 2 jest przenoszony, przynajmniej w warunkach wewnętrznych, nie tylko przez kropelki, ale także przez mniejsze aerozole . Jednak ze względu na duży rozmiar porów i słabe dopasowanie, maski z tkaniny nie mogą odfiltrować aerozoli (patrz analiza wideo poniżej): ponad 90% aerozoli przenika lub omija maskę i wypełnia średniej wielkości pomieszczenie w ciągu kilku minut. Obejrzyj ten krótki film.
Żeby pokazać, że wprowadzenie noszenia masek nie daje absolutnie nic, możemy spojrzeć na przykład Francji, gdzie za nieprzestrzeganie „maseczkowego obowiązku” groziły drakońskie kary, więc ludzie w nich w zdecydowanej większości chodzą. Popatrzmy na efekt.
Czerwona strzałka pokazuje moment wprowadzenia masek w pomieszczeniach. Zadziałało? Sceptyk powie, że gdyby nie maski, to niebieska linia wystrzeliłaby w górę pionowo, ale takie opowieści można między bajki włożyć. Nigdzie, to znaczy w żadnym kraju, nie udało się udowodnić, że noszenie masek zmniejsza liczbę zachorowań. Oczywiście, zdarzały się manipulacje, o których wspominałem we wcześniejszych wpisach, kiedy przyjęta metodologia urągała nie tylko jakiejkolwiek nauce, ale i zdrowemu rozsądkowi, jak choćby casus noszenia maseczek na statkach pasażerskich.
Można by powrócić do pytania: „Czemu straszy się ludzi wynikami testów PCR?” – tylko, że to nie jest pytanie właściwe. Należałoby zadać to, które już padało na moim blogu – „Po co ta cała hucpa z pseudo-pandemią”? Straszenie jest jednym z jej elementów, ale nie jedynym. Niestety, mamy już dane, które jednoznacznie pokazują, jakiej zbrodni dopuścił się Rząd, który dalej brnie w kłamstwa.
W programie, w którym wziął udział dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński oraz współautor książki „Fałszywa pandemia” – Paweł Klimczewski, ten ostatni pokazał dane, które pochodzą z oficjalnych źródeł, znane już niemal wszystkim Polakom. To właśnie one stały się ostatnio, prócz wspomnianych wyników testów PCR, jednym z głównych elementów rozpętanej histerii.
Z zimną krwią
Spójrzmy na poniższy wykres. Co możemy dostrzec? Czerwona linia zgonów biegnie w górę niemal pionowo. Co się stało?
Może najpierw zacznijmy od tego, co tu widać. Średnia miesięczna zgonów w ostatnich latach, jak łatwo zauważyć, nie przekracza z reguły 8.000, choć były miesiące, na początku roku 2018 i 2019, kiedy dochodziła do 10.000. Jednak w październiku mamy nagle ponad 12 tysięcy! Tak, to ten okrutny Covid-19, który dziesiątkuje ludność i jeśli go nie powstrzymamy, to za chwilę będziemy się potykać o zwłoki na ulicach wszystkich miast i wiosek! Prawda? Właśnie, że GUZIK prawda! Pan Paweł Klimczewski, w oparciu o oficjalne dane, dodał do średniej zgony na Covid-19 bez tzw. „chorób współistniejących” – to jest ta żółta linia. A potem zrobił dokładnie to samo dodając do średniej wszystkie ofiary Covid-19 z poszczególnych tygodni października – to linia fioletowa. Co widzimy? Ano, że wciąż jesteśmy poniżej najgorszych miesięcy z 2018 i 2019 roku. Nawet lepiej widać to w tabeli, którą ze względu na długość podzieliłem na dwie części. W kolumnie pierwszej są numery kolejnych tygodni roku.
Cóż takiego się zatem stało, że mamy ponad 12 tysięcy zgonów? Dobre pytanie, prawda?! Policzmy, bo to nie jest trudne.:
Kiedy spojrzymy na powyższe zestawienie (nie miałem jeszcze wyników z 45-ego tygodnia), jasno widać, że to nie wpływ zgonów z powodu Covid-19, nawet liczonych łącznie z chorobami współistniejącymi, stanowi problem. Zatem co? Jak można bez trudności dostrzec, procentowy wzrost zgonów ponad średnią z ubiegłych lat z powodów innych niż Covid-19, jest od dwóch do ponad czterech razy wyższy w kolejnych tygodniach, od zwyżki z powodu choroby wywołanej koronawirusem! (porównanie kolumn 4 i 6). Ale to tylko część prawdy, bo jeśli policzyć zgony wyłącznie z powodu Covid-19 bez chorób współistniejących, to inne przyczyny stanowią wielkość od 16 nawet do ponad 35 razy wyższą! (kolumny 3 i 6). Tu już nie potrzeba żadnej wiary. Czysta matematyka.
To jest właśnie miara panującego w służbie zdrowia bałaganu, a dokładniej, wynik działań i zaniechań obecnych władz, które całkowicie zamknęły dostęp do leczenia pacjentom z innymi schorzeniami, niż modny w tym sezonie koronawirus. Prawdziwy dramat, to wbrew pozorom oraz medialnej propagandzie, wcale nie Covid-19! Tak w liczbach wygląda tragedia tysięcy ludzi i ich rodzin, wynikająca z indolencji Rządu, choć lepiej byłoby napisać, z jego kryminalnych posunięć. Jeśli coś się nadaje do prasy i prokuratury, to z całą pewnością właśnie ta sytuacja. Jak to celnie ujął redaktor Marcin Rola, trwa holokaust Polaków, który spowodował Rząd RP, z zimną krwią mordujący swoich obywateli i próbujący do tego cynicznie zrzucić winę za wszystko na Covid-19.
Ten antypolski Rząd posunął się jeszcze dalej, próbując obarczyć winą za wzrost zgonów, protestujących na ulicach ludzi, którzy po prostu chcą żyć jak przedtem, a nie w warunkach „nowej normalności” Morawieckiego. Pisałem, że kart DILO wydano mniej o połowę! Ludzie umierają jednak nie tylko na nowotwory, bo to przecież choroby układu krążenia odpowiadają za większość zgonów w Polsce. Obywatele nie doczekali się pomocy i zaczęli po prostu żegnać się z życiem. Tylko że to dopiero początek. Profesor Cezary Szczylik powiedział, że szokujący efekt widoczny będzie dopiero w roku przyszłym i latach następnych. Zaryzykuję twierdzenie, że to spory optymizm. Gdyby wykonać sekcje wszystkich „zmarłych na Covid-19”, prawda byłaby o wiele bardziej przerażająca. Niestety, większość zwłok zostało poddanych kremacji i nie da się już ustalić rzeczywistych przyczyn zgonu, a wiemy na pewno, że były wśród nich osoby w ostatnim stadium nowotworów, czy te, które odeszły z powodu cukrzycy, zawału, bądź innych chorób, z którymi Covid-19 miał tyle wspólnego, co test PCR z koronawirusem, albo jeszcze mniej. Pytanie, czy na pewno musiały umrzeć? Oczywiście, każdy kiedyś zakończy życie, ale chodzi o to, że wielu z tych pacjentów mogłoby jeszcze przeżyć co najmniej kilka lat. Niestety, nie znaleźli właściwej pomocy, a w zasadzie świadomie zostali jej pozbawieni i na koniec podłączono ich do respiratora, który zwieńczył „terapię”.
Ktoś powie, że oskarżanie o celowe zabijanie pacjentów, to bardzo poważny zarzut. Zgadza się! Dlatego każdy przypadek powinien zostać dokładnie zbadany przez prokuraturę, a wiemy już, że większość tej procedury prawdopodobnie uniknie. Dodatkowo jeszcze Rząd wprowadził właśnie prawo, bełkotliwie nazywając je „ustawą o dobrym samarytaninie”, licząc chyba, że nikt z posłów Biblii w ręku nie miał, co nawet w większości może być akurat zgodne z prawdą. Jak pamiętamy, miłosierny Samarytanin nie tylko nie brał żadnych pieniędzy za pomoc rannemu, ale jeszcze wyłożył własne i obiecał kolejne, jeśli gospodarz właściwie zaopiekuje się chorym. Tymczasem medycy mają otrzymać 200% wynagrodzenia i dodatkowo być zwolnieni z odpowiedzialności za błędy. Kto tu zatem jest Samarytaninem? Wiemy kto! Pacjent, ponieważ musi za tę hucpę zapłacić co najmniej w swoich, podnoszonych wciąż, podatkach, a w gorszym wariancie, zdrowiem oraz życiem…
Zabijanie testem czas zatrzymać!
Oczywiście, myliłby się ten, kto uznałby test PCR za pierwotną przyczynę całego zła. Testy są jedynie narzędziem, które wpadło w ręce ludzi, którzy posługują się nim, niczym małpa brzytwą. Olbrzymią rolę w całej układance mają media, gdzie niemal żaden głos rozsądku się nie przebija. Owszem, w TVP zdarzyły się programy, zwłaszcza redaktora Jana Pospieszalskiego, w których dobór gości nie budził zastrzeżeń i mówili oni wprost, o tym, o czym niektórzy nawet nie odważyliby się pomyśleć. Cytowany wielokrotnie profesor Ryszard Rutkowski, czy dr Zbigniew Martyka oraz dr Paweł Basiukiewicz, mieli możliwość przedstawienia swojego, w opinii wielu innych naukowców, jak najbardziej słusznego, punktu widzenia. Cóż z tego, kiedy nie doszło do poważnej, dużej debaty z doradcami Rządu, a emisja programu miała miejsce w godzinach późno-wieczornych, więc jego siła rażenia była mocno ograniczona. Ponadto, przeciętny człowiek, atakowany zewsząd informacjami, że jest katastrofa, a zmierzamy w kierunku jeszcze większej, przestaje normalnie myśleć. Strach paraliżuje do tego stopnia, że przekonywanie o jego irracjonalności traci sens.
Może próbowałeś(aś) podsuwać znajomym linki do materiałów, które pokazują w sposób niebudzący wątpliwości, że mamy do czynienia, w bardzo wielu kwestiach, z gigantyczną manipulacją? I co? Pewnie usłyszeliście to, co i ja miałem okazję odbierać z drugiej strony słuchawki.:
„No, tak… ale przecież ludzie jednak umierają i to zobacz, że coraz więcej. Czy tworzyliby nowe szpitale, gdyby było tak cudownie? Narodowy, Hala Expo itd., a tu brak łóżek, karetki czekają, sama widziałam w telewizji. Przecież nie mogliby tego tak zmanipulować”
Typowe? Jasne! Jak wytłumaczyć, że nie musieli nawet przeprowadzać żadnej manipulacji w kwestii karetek, bo stworzony bałagan, żeby nie napisać inaczej, też na „b”, zupełnie wystarczy? Jeśli zamknie się szpitale, z których korzystało w kilkusettysięcznym mieście choćby tylko kilka procent mieszkańców, a w zamian zostawi 400-500 łóżek na oddziałach placówek jednoimiennych, to nie trzeba być Jackowskim, żeby przewidzieć, jak to się skończyć MUSI. Dane, które pokazał Paweł Klimczewski, a ja rozbiłem je na więcej kolumn, żeby stały się jeszcze bardziej czytelne, mówią niemal wszystko. Oczywiście, z zaznaczeniem, że prawda o rzeczywistej liczbie zgonów na Covid-19 może wyglądać jeszcze mniej korzystnie dla rządowej propagandy, ponieważ nadal nie ujawniono żadnych wyników sekcji zwłok, a odpowiedzi na pytania profesora Rutkowskiego wciąż brak.
Słyszymy o kolejnych rekordach w testowaniu, które mają uzasadniać zamykanie już niemal całej gospodarki, zawieszenie wszelkich spotkań, zgromadzeń, etc. Czemu to ma służyć? Co można zrobić, kiedy dla władzy nie są ważne, ani wyniki badań, ani opinie tysięcy naukowców, także znakomitych rodzimych specjalistów, jak np. profesora Piotra Kuny w wywiadzie dla Polska TheTimes. Nieistotna jest dla pana ministra Niedzielskiego Deklaracja z Great Barrington, albo ostatnia petycja – List otwarty polskich lekarzy, naukowców i pracowników służby zdrowia do ministra zdrowia oraz mediów, podpisany przez 12 tysięcy medyków tylko z naszego kraju!?
Oczywiście, ci ludzie, którzy dziś mają za nic życie pacjentów i opinie lekarzy, mam nadzieję, trafią kiedyś tam, gdzie jest ich miejsce. Na długie lata. Tylko, że to nie wróci życia ofiarom, ani nie odbuduje zrujnowanych tysięcy firm. Do długiej listy, nie tylko miliardowych, finansowych, strat spowodowanych przez obecny Rząd, trzeba jeszcze doliczyć wiele milionów odszkodowań, o które z pewnością, jak najbardziej słusznie, będą walczyć w sądach poszkodowani, bądź ich rodziny.
Zatem co można zrobić, aby zatrzymać to szaleństwo?
Gdyby każdy zechciał poświęcić kilka minut, by podpisać kolejne petycje, które dotrą do władz i tych podpisów byłoby nie 100 tyś, ale 7-10 milionów, nie wierzę, że jakikolwiek Rząd w demokratycznym (chyba jeszcze) kraju, mógłby kompletnie to zignorować. Jasne, że lepszy byłby protest uliczny w liczbie kilku milionów obywateli, bo to działa na wyobraźnię znacznie lepiej. Niestety, w takich sytuacjach, jak już mieliśmy okazję się przekonać, władze dopuszczają się prowokacji, co może prowadzić do kolejnych ofiar oraz dalszych restrykcji. Widać jednak wyraźnie, że wystarczyły niedawne marsze „gimbazy” i to wcale nie tak znowu liczne, bo poniżej 100 tysięcy, żeby Rząd się wystraszył na serio. Jednak najważniejsza jest „praca u podstaw”, czyli pokazywanie znajomym i rodzinie twardych danych, które nie pozostawiają złudzeń i nie podlegają dyskusji. Czy fakt, że z powodu zamknięcia służby zdrowia zmarło od kilku do kilkudziesięciu razy więcej ludzi niż z powodu Covid-19, co widać na podstawie oficjalnych danych, nie jest wymowny? Prześlijcie to dalej, ale najpierw trzeba rozmawiać, bo nie wszyscy zechcą przeczytać. Mamy przesyt informacji, a do tego brak czasu, chociaż w trakcie kolejnego lockdownu, może być go bardzo dużo. Wykorzystajcie ten okres jak najlepiej!
Czytaj również felietony: Gonić króliczka, Szatan się wściekł! Norka odarta ze złudzeń, Białoruski klangor, Kuriozum w stolicy, Legion Gorszycieli Bandytów i Terrorystów?, Prokuratorski skandal, Uratowani przez Covid?, Inteligentny koronawirus, Awans na królika
i artykuły: Grypa umarła na Covid, Proszę zamknąć trumnę! Zamordyzm i namordyzm, Bezprawie plus, Wielka GAFA i zamordyzm, Lockdown wisi w powietrzu, Czas ściemy i obłędu, Śmierci, których nie było, Bezczelność nie skończy się nigdy?, Bezprawie i niesprawiedliwość, Koniec wielkiej hucpy?, Totalna ściema, Wyszczepieni, A jednak się kręci