Kiedy przypomnimy sobie kto najbardziej przyczynił się do rozpropagowania „skutecznych i bezpiecznych eliksirów”, nie tylko zresztą w naszym nieszczęśliwym kraju, diagnoza okaże się prosta, a jednocześnie straszna…
Pamiętamy i nie zapomnimy!
Te wielkie bilbordy hańby, które można było zobaczyć w każdym mieście, jeszcze dziś przyprawić mogą nie tylko o wymioty, ale o słuszny gniew. Wszak wielu Polaków straciło swoich bliskich i dla nich marnym pocieszeniem będzie to, że także wśród sportowców nie obyło się bez ofiar. Na pewno powinien budzić zdziwienie, przynajmniej u każdego normalnego człowieka, fakt że widząc tragedie kolegów, nadal milczą lekkoatleci, czy piłkarze! Jak to możliwe? Czy pieniądze i ryzyko przerwania kariery mogą być jedynym wyznacznikiem działania? A co z aktorami i celebrytami, którzy tak chętnie udzielali się w mediach, a w dobrze płatnych reklamach, przekonywali, że przyjęcie eliksiru to jedyna rozsądna decyzja, zwłaszcza, że jest gwarancja sukcesu, zdrowia i bezpieczeństwa, także dla bliskich?
Można zadawać sobie pytanie, jak to możliwe, że dali się tak „wkręcić’? Ale czy wszyscy uważali, że to tylko układ biznesowy? Pewnie wielu było przekonanych, że naprawdę robią coś dobrego, a może nawet ratują życie innym? OK, przyjmijmy tę argumentację. W takim razie dlaczego nie odcięli się od fałszywej narracji, kiedy już wiadomo było, że to gigantyczne oszustwo? Ostatnim momentem, który być może pomniejszałby w jakiś sposób ich winę, byłaby publiczna skrucha, po przyznaniu w Parlamencie Europejskim przez panią dyrektor Small, reprezentującą firmę Pfizer, że preparaty zwane „szczepionkami” NIGDY nie zostały przebadane na okoliczność zatrzymywania transmisji patogenu Sars-CoV-2! Należało wówczas zwołać konferencję prasową i wystąpić ze zbiorowym pozwem przeciwko bandytom, którzy wykorzystali wizerunki sportowców, aktorów i celebrytów, kłamiąc o rzekomej „ochronie swoich bliskich”. Wtedy już przecież wiedzieli, że to było kłamstwo, a wciąż jest ono propagowane na stronach rządowych. Jasna deklaracja, pozwoliłaby wyjść z twarzą, wprawdzie mocno już zszarganą przez akcję reklamową (bilbordy, filmy stręczące preparaty, etc.), ale jeszcze z szansą na uratowanie wielu ludzi, którzy karmieni szkodliwą propagandą podejmowali decyzje brzemienne w tragiczne skutki. I niech nikt nie próbuje tłumaczyć draństwa hasłami w stylu „bo oni nie wiedzieli”, „to związki sportowe podejmowały decyzje”, „straciliby stypendia sportowe” i tym podobne bzdury. Życie ludzi jest jednak ważniejsze niż własna kariera. Jeśli nie, sumienie będzie im to wyrzucać do końca życia, nawet jeżeli ludzie wybaczą. Łatwo postawić się w roli ofiary i uznać, że „skoro kazali”, albo „bo inni robili to samo”, próbować usprawiedliwiać coś, czego w żaden sposób po ludzku obronić się nie da.
Jednak ten nieco przydługi wstęp jest tylko pretekstem do krótkiej analizy, jak funkcjonuje zawodowy sport i kto rzeczywiście zarabia duże pieniądze oraz czemu tak się dzieje. Ekscytujemy się zarobkami gwiazd popularnych dyscyplin w skali globu. Ostatnio także w Polsce mamy kilka prawdziwych pereł. Chciałem dziś pokazać garść statystyk, bynajmniej nie w celu usprawiedliwiania kogokolwiek, choć i taka pokusa się pojawia. Wszak znacznie łatwiej wybaczamy tym, których kochamy…
To przecież tylko studenci…
Zacznijmy od sportu akademickiego, który w Polsce wydaje się być wyłącznie fajną zabawą i dla wielu młodych ludzi rzeczywiście na tym się kończy. Nie jest jednak prawdą, że promując hasło „sport to zdrowie”, (w wersji rozszerzonej praktycy dodają na końcu słówko „utracone”), amatorzy robią to wyłącznie dla idei. Już na poziomie uczelni uprawianie niektórych dyscyplin, wiąże się często z określonymi profitami. Nie chodzi tylko o indywidualny tok studiów, czy możliwość wyjazdów zagranicznych, dofinansowywanych, bądź finansowanych w całości przez konkretny związek sportowy. Istnieją także stypendia dla sportowców, a możliwość korzystania z coraz lepszej bazy ma również niebagatelne znaczenie i przekłada się w wielu dyscyplinach na większą możliwość osiągania sukcesów w sporcie zawodowym. Tylko jak dotrwać do tego etapu?
Na przykład stypendia przyznawane przez Ministra Edukacji i Nauki dotyczą znaczących osiągnięć naukowych, artystycznych, ale też sportowych. Łączna pula (dla wszystkich osiągnięć) to 840 stypendiów. Maksymalna kwota jednorazowego wsparcia wynosiła w roku akademickim 2022/2023 17.000 zł. Co ministerstwo uważa za „znaczące osiągnięcia sportowe”? Zajęcie w sportach olimpijskich lub paraolimpijskich w rywalizacji indywidualnej lub drużynowej, co najmniej:
– szesnastego miejsca w igrzyskach olimpijskich, igrzyskach paraolimpijskich lub igrzyskach głuchych,
– ósmego miejsca w mistrzostwach świata,
– szóstego miejsca w mistrzostwach Europy,
– trzeciego miejsca w młodzieżowych mistrzostwach świata lub Europy,
– pierwszego miejsca w mistrzostwach Polski rozgrywanych w kategorii seniora,
– miejsca, o którym mowa wyżej, w zawodach organizowanych dla osób niepełnosprawnych;
W przypadku analogicznych imprez akademickich, zająć należy co najmniej miejsce na podium. Zatem nie są to warunki proste do spełnienia. Jednak są także inne rodzaje wsparcia. Minister Sportu proponuje finansowanie w okresie od 1 do 24 miesięcy i w kwocie, której podstawą jest 2.300 zł / mc. Stypendia specjalne mogą sięgać 1,5 krotności podstawy, na czas do 12 miesięcy. Szału nie ma…
Tym bardziej, że warunki są zbliżone, do opisanych wcześniej, a więc generalnie dotyczą miejsc 1-8 na szczeblu międzynarodowym w kategorii seniorów i miejsc 1-6 oraz 1-3, odpowiednio w kategorii młodzieżowców i juniorów. Czyli najpierw wynik, potem wsparcie, a jak widać, najmłodsi muszą udowodnić, że „rokują”, chociaż progres powyżej pierwszego miejsca raczej byłby już trudny 😉
Na szczęście są jeszcze stypendia lokalne i kwoty bywają całkiem przyzwoite. Na przykład w Lublinie, nagrody od 5 do 20 tys. złotych dotyczą poważnych osiągnięć sportowych, które promują miasto, a stypendia przyznaje się za wyniki w dyscyplinach olimpijskich lub dyscyplinach mających znaczenie dla Miasta Lublin, tj.: motocross, wspinaczka sportowa, sumo, taekwon-do ITF, kick-boxing, karate kyokushin, karate tradycyjne; Mogą one wynosić od 4,5 tys. zł do 24,3 tys. zł brutto i wypłacane są w 9 transzach. W dalszym ciągu na wsparcie mogą liczyć najlepsi, ale jeśli zsumować potencjalnie możliwe do uzyskania kwoty, z pewnością da się już przeżyć i nie będzie to wyłącznie sfinansowanie odżywek, sprzętu i dojazdów na treningi. Tak, czy inaczej, kiedy spojrzymy jakie kwoty państwo przeznacza na sport na tym poziomie, trudno doznać oszołomienia. A trzeba pamiętać, że w dyscyplinach indywidualnych, jak choćby tenis ziemny, osiągnięcie sukcesu, nawet na miarę Mistrzostw Polski, nie mówiąc o wygrywaniu choćby niewielkich turniejów poza granicami, wiąże się z poważnymi nakładami, które przez lata ponoszą najbliżsi, a o sponsora łatwo nie jest.
Jak to wygląda konkretnie w liczbach, pokazuje dość dobrze zestawienie z raportu NIK za 4 lata 2017-2021 (do 31 marca), zamieszczone na Forum Akademickim.
Spójrzmy zatem, jak to się ma do sportu akademickiego za oceanem. Najpierw takie zestawienie:
Warto pokazać, które dyscypliny sportowe cieszą się największą popularnością. Czemu? Jak w filmie „Rejs”, w którym inżynier Mamoń stwierdził: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”, tak w USA, gdzie myśli się w kategoriach biznesu, preferencje społeczne są oczywistym wyznacznikiem inwestowania pieniędzy. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież upodobania da się kształtować. To prawda. Tylko nie zawsze tego rodzaju „lokata” da wystarczającą stopę zwrotu. A tutaj już nie ma żartów. Wystarczy popatrzeć na grafikę poniżej:
Zacytuję fragment komentarza ze strony statista.com:
W Stanach Zjednoczonych sporty uniwersyteckie – zwłaszcza futbol amerykański i koszykówka – odgrywają znacznie większą rolę niż w innych krajach, niemal na równi ze sportami zawodowymi. Uniwersytety wspólnie generują miliardy dolarów z umów telewizyjnych, sponsoringu i sprzedaży biletów, a łączne przychody wygenerowane przez wydziały sportowe NCAA w 2019 roku wyniosły 18,9 miliarda dolarów. W wielu przypadkach trenerzy piłki nożnej i koszykówki zarabiają miliony dolarów rocznie, podczas gdy sportowcy są zmuszani do utrzymywania „statusu amatora”.
Tak w istocie było jeszcze do niedawna. Jednak ustawa z 1 lipca 2021 roku zmusiła federację sportu akademickiego – National Collegiate Athletic Association (NCAA) do przyjęcia zmian. Dotąd sportowcy z college’u mogli przyjmować tylko stypendia pokrywające koszty studiowania na uniwersytecie, wliczając w to pokój, wyżywienie i książki oraz czesne, które zwykle wynosi kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Nowo przyjęta polityka NIL umożliwi najlepszym sportowcom zarobienie wielokrotnie więcej, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych, kiedy umowy reklamowe często przekraczają pensje sportowców.
Nieco ponad 1,5 miliarda dolarów wynagrodzeń studentów – uprawiających ukochane przez Amerykanów dyscypliny, w całej tej układance stanowi kwotę śmieszną, skoro roczne przychody NCCA w 2019 roku sięgały prawie 19 miliardów.
Jesteśmy ubogim krewnym?
Ależ skąd! Nie pochlebiajmy sobie. W porównaniu ze sportem akademickim w USA nawet nie jesteśmy żebrakami. Na usprawiedliwienie trzeba jednak od razu dodać, że dziewięciokrotnie większy ludnościowo kraj, trudno porównać do Polski nie tylko pod względem ekonomicznym, czy sportowym, ale przede wszystkim w kwestii podejścia do biznesu.
Jeśli byśmy przyjrzeli się dokładnie, co oglądają na szklanym ekranie Polacy, a ściślej rzecz ujmując, jaką sieczkę i badziewie są w stanie obserwować przez wiele godzin, zaryzykuję twierdzenie, że nawet średnio zrobiony show sportowy, mógłby mieć sporą oglądalność. Skąd takie przeczucie? Druga liga piłkarska posiada rzeszę swoich fanów, którzy zasiadają przed telewizorem, a lokalnie pokazywane są także rozgrywki niższych dywizji. A co z widzami zakochanymi w innych dyscyplinach? Popularność siatkówki przecenić trudno. Liczba kibicujących na żywo należy do największych nie tylko w Europie. Czy gdyby pojawiły się regularne relacje, niekoniecznie ze stałych rozgrywek akademickich, ale z turniejów z odpowiednią oprawą i konkursami włączającymi także telewidzów i kibicujących w hali, czyż nie byłoby przyzwoitej oglądalności? To tylko kwestia pomysłu. Rzecz jasna, w mniejszej skali, niż ma to miejsce za oceanem, bo i budżet i liczba telewidzów do „zagospodarowania”, nieco inna. Jednak sukces tak starego programu, jak „Gwiazdy tańczą na lodzie” (trzy edycje), czy innych reality show, gdzie konkurencje sportowe łączyły się z muzyką, z pewnością dają do myślenia. „Ale tam występowali celebryci i aktorzy, więc to zupełnie coś innego”. Przeciwnie! Rywalizację lubimy oglądać na różnych poziomach, a gwiazdy, jak już doskonale wiemy, kreowane są (nie tylko w Polsce) z niczego. Mamy setki „gwiazdek” znanych bardziej ze skandali, niż jakiś pozytywnych działań, więc na niwie sportowej, zwłaszcza wśród młodych ludzi, dałoby się znaleźć nowe talenty. Mecze w ramach turnieju, ze znanymi dziennikarzami prowadzącymi relację, połączone z konkursami sprawnościowymi, jak wsady w koszykówce, czy rzuty za 3 punkty (w każdej dyscyplinie da się coś takiego znaleźć – proszę obejrzeć choćby program Turbo-Kozak), przy organizacji cyklicznej, miałyby swoją widownię. I wcale nie chodzi o stworzenie wielkiej ligi, bo to na pewno byłoby trudne. Raczej o odpowiednie zagospodarowanie i wyeksponowanie tego, co już posiadamy. Kiedyś można było oglądać transmisje z rozgrywek tenisa stołowego, czy futsalu. Oczywiście, na odpowiednim poziomie. Dziś też się to zdarza, lecz zwykle przy okazji imprez międzynarodowych. Ale czy pierwsza liga nie prezentuje wystarczającej jakości, by chcieć się nią emocjonować? Niektórzy pewnie postawią natychmiast pytanie: „A kto to będzie oglądał i kto zainwestuje w takie transmisje?” Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy zrobić badania na temat popularności i chęci obejrzenia relacji z różnych wydarzeń sportowych. W dobie internetu i popularnego streamingu, można spokojnie obniżyć koszty pojedynczego przekazu do około dwóch, maksymalnie trzech tysięcy złotych, nawet przy użyciu 4-5 kamer, a nie potrzeba „wypasionej” transmisji z wozem i realizatorem z najwyższej półki. Znam ludzi, którzy takie rzeczy robią na wysokim poziomie w bardzo rozsądnych cenach, a przy pracy cyklicznej można by je jeszcze obniżyć. „Tylko po co to robić, skoro zarobić porządnie się nie da?” – stwierdzi sceptyk, dla którego szklanka jest zawsze do połowy pusta. Właśnie po to, żeby dać sobie i zawodnikom szansę na spopularyzowanie zawodów, a sponsorom na wykupienie płatnej reklamy. W USA ten biznes także nie wziął się z niczego. A jeśli nawet niewielka część wpływów mogłaby trafiać w przyszłości do zawodników, to po jakimś czasie maszyna ruszyłaby z miejsca na dobre. Rynek może jest płytki, ale jak widać, udało się wypromować siatkówkę, piłkę ręczną, czy koszykówkę, które wcześniej żadnymi narodowymi sportami nie były. Wiadomo, że do rozpoczęcia takiego biznesu trzeba dobrej woli wielu ludzi, cierpliwego inwestora oraz sprawnego zespołu, bo bez marketingu nie uda się nic. Świadomość, że do konsumpcji wpływów można przystąpić najwcześniej po roku, a być może później, musi być bolesna. Jednak profity z popularyzacji dyscypliny, poszczególnych klubów, czy wreszcie samych sportowców, których obejrzy kilkaset, albo kilka tysięcy nowych osób, a potencjalnie kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy widzów, też trudno przecenić.
Zawodowcy biorą wszystko?
Czy łatwo jest zmonetyzować jakąkolwiek dyscyplinę sportu? Dziś wszyscy jednym tchem wymienią szereg tych, które osiągnęły sukces. Ale przecież początki nie zawsze były łatwe. Przewagę mają konkurencje globalne. W piłkę nożną, czy w tenisa, choć to dwa różne bieguny, gra się na całym świecie i to przez cały rok. Oczywiście, koszykówka, baseball, czy football amerykański oraz kilka innych sportów drużynowych także uczestniczy w „podziale tortu”. Jeśli nawet nie w Stanach, to w Europie uzyskały dość mocną pozycję piłka ręczna czy siatkówka, popularna zresztą niemal na każdym kontynencie. Bronią się też całkiem nieźle sporty zimowe, chociaż nie wszystkie. Skoki narciarskie tracą na popularności, więc i nagrody są niższe, a w Turnieju czterech Skoczni nie można już wygrać samochodu. Cóż, trudno porównać dyscyplinę uprawianą w 18 krajach, do wymienionych wyżej. Skoki na igielicie, to jednak tylko namiastka konkurencji zimowych i zawsze raziły sztucznością. Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, wciąż jednak istnieją kibice, którzy chętnie obejrzą transmisję, czy to latem, czy zimą. Częściową odpowiedź na pytanie, dlaczego w Ameryce się udało, a w wielu innych państwach niekoniecznie, znajdziemy na poniższych grafikach.
Dominacja sportowców amerykańskich, jeśli zestawimy zarobki liczone łącznie, czyli zarobione na boisku, korcie, czy parkiecie oraz poza nim w ciągu poprzedniego sezonu (od maja 2021 do maja 2022), jest niepodważalna. Na czele listy mamy 35 atletów z USA, „aż” 3 przedstawicieli Zjednoczonego Królestwa, a dalej już tylko po jednym zawodniku z kilkunastu krajów. Ciekawsza jest jednak kolejna statystyka, ponieważ pokazuje przychody konkretnych gwiazd wśród sportowców w sezonie 2022 / 2023.
Warto zwrócić uwagę na dysproporcje pomiędzy przychodami z samego uprawiania konkretnej dyscypliny, a tymi z innych obszarów (głównie z reklam). Widać wyraźnie, że z boksu i golfa „da się wyżyć” tylko pod warunkiem dyspozycji sportowej, a reklama stanowi niewielką część przychodów. Odwrotnie, niż w przypadku koszykówki, czy piłki nożnej, chociaż Kylian jeszcze musi nad kontraktami reklamowymi nieco popracować 😉
Za to u pań mamy sytuację o wiele bardziej kuriozalną. Część zawodniczek wcale nie musiała zarabiać biorąc udział w jakichkolwiek zawodach.
Wprawdzie, zarówno amerykańsko-chińska narciarka dowolna, Eileen Gu, czy gimnastyczka Simone Biles wzięły udział w jakiś pojedynczych zawodach, ale widać, że nie musiały tego robić. Podobnie zresztą, jak siostry Williams. Naomi Osaka i Emma Raducanu także się szczególnie nie nagrały w tenisa, bo ponad 95% wpływów pochodziło z reklam. Zresztą, trapione problemami zdrowotnymi, nie miały w 2022 roku szans na większe sukcesy na korcie. Szokować może wielkość przychodów, ale w obu przypadkach jest w znacznej części zasługa pochodzenia. Naomi, Chinka mieszkająca w USA, jest już po zdobyciu kilku tytułów wielkoszlemowych, swego rodzaju ikoną w obu krajach. Z kolei Emma, z racji swoich rumuńsko-chińskich korzeni oraz brytyjskiego obywatelstwa, świetnie radzi sobie na wszystkich rynkach, a można jeszcze dodać, że urodziła się w Toronto…
Nieco więcej musiała się natrudzić najmłodsza w tym towarzystwie Coco Gauff, ale tytanem pracy okazała się nasza Iga Świątek, podnosząc z kortu aż ponad 2/3 swoich przychodów. To niestety nie jest wyłącznie kwestia pracowitości utalentowanej raszynianki. Po prostu konkurowanie w liczbie zarobionych milionów dolarów z przedstawicielkami Chin, czy USA, nie było możliwe nawet przy tak fantastycznych wynikach jak: wygrana w 37 meczach z rzędu, dwa tytuły wielkoszlemowe i 5 zwycięstw w prestiżowych turniejach oraz pozostawanie numerem jeden od kwietnia 2022.
To pokazuje, dlaczego w Stanach, czy innym dużym kraju, łatwiej sportowcom zrobić biznes. Sukces sprzedaje się znacznie lepiej, jeśli to NASZ sukces. Trudno się dziwić Amerykanom, że chętniej podziwiają własnych sportowców, a potem kupują reklamowane przez nich produkty. Tak to działa, co wcale nie oznacza, że nie da się wypromować zawodnika w państwie znacznie mniejszym. Z pewnością warto próbować. Rzecz jasna z osiągnięciami międzynarodowymi jest znacznie łatwiej, a casus Novaka Djokovica jest tu najlepszym przykładem. Wszak Serbia nie należy do europejskich potentatów, a poniższe zestawienie musi budzić szacunek.
Na dowód, że nie tylko inflacja, ale rosnąca popularność konkretnej dyscypliny sportu decyduje o wartości nagród można przytoczyć jeszcze takie zestawienie. Jak rosła wartość premii za zdobycie Pucharu Świata w piłce nożnej?
Liczą się tylko pieniądze
Teza nie jest wyssana z palca, zwłaszcza kiedy spojrzymy na kilka wcześniejszych grafik. Niektórzy łapią się za głowy, no bo jak można płacić jakiejś „smarkuli” miliony za to, że nauczyła się przebijać żółtą piłkę na druga stronę siatki? Albo, skąd pomysł, żeby za dziewiętnastoletniego piłkarza zapłacić 120 milionów euro? Ale to nie są zwykłe fanaberie zadufanych w sobie właścicieli klubów, choć prywatne ambicje mają tu z pewnością jakieś znaczenie. Kasa musi się jednak zgadzać, więc nikt nie płaci olbrzymich kwot tylko dlatego, żeby ustanawiać jakieś rekordy. Zwrot z inwestycji zwykle następuje dość szybko, chociaż zdarzają się wyjątki. Wielu, zwłaszcza sfrustrowanych swoim życiem widzów czy czytelników, zazdrości tych gigantycznych czeków uwielbianym, a czasem znienawidzonym, sportowcom. Należy podejść do tego chłodno. Nikt nie zabrania nikomu spróbowania swoich sił i trenowania przez kilkanaście lat jakiejś dyscypliny. Warto uświadomić sobie, że skoro na świecie tenisa uprawia ponad 87 milionów ludzi, a kilkaset tysięcy trenuje całkiem serio, to może zawodniczka, która przez 60 tygodni potrafi utrzymać się na fotelu pierwszej rakiety globu, zasługuje jednak na szacunek i każdego zarobionego z tego tytułu dolara? Z całą pewnością! Ale również tenisiści z drugiej, czy trzeciej setki rankingu, jak i piłkarze z czwartej ligi, mają prawo do wynagrodzenia, o ile znajdzie się klub, czy sponsor, który im zapłaci. Jeśli traktują swoją pracę serio, czemu mieliby nie czerpać z niej profitów?
Co z tymi globalistami?
W tytule zwróciłem uwagę, że sportowcy są marionetkami w rękach globalistów. To być może nie do końca sprawiedliwa ocena, bo niedobrze jest generalizować. Jednak fakty są takie, że w trakcie mniemanej pandemii, nie było chętnych, aby stanąć w świetle jupiterów i powiedzieć, czy to na boisku, korcie, czy konferencji prasowej, że nie godzi się przymuszać najzdrowszej na świecie części populacji, do szprycowania w imię jakiegoś niewyjaśnionego celu. Jak przypomniałem na wstępie, wielu zawodników i zawodniczek splamiło się udziałem w promocji śmiercionośnych zastrzyków, lockdownu (#zostańwdomu) i noszenia szmat na twarzy. Wydawać by się mogło, że na pewnym poziomie przychodów, można sobie pozwolić na niezależność. Czemu więc jedynym, który powiedział NIE, był właśnie Novak? Ktoś powie, że on mógł, bo zarobił najwięcej. Nieprawda! Są bogatsi sportowcy, nie tylko w USA. Ale czy konieczne są przychody za jeden sezon, które sięgają dziesiątek milionów? Czy nie wystarczy mieć dziesiątą część takich wpływów, a nawet niechby i setną, żeby uznać zdrowie i życie innych, czy przynajmniej własne, za wystarczający powód do sprzeciwu?
Oczywiście, niektórzy uwierzyli, że to wszystko prawda i powinni dawać dobry przykład. Ale musieli widzieć kłamców, którzy w mniejszym gronie zrzucali z twarzy szmaty i świetnie się bawili. Mieli też okazję przekonać się, jak śmieszne i żenujące okazywały się niektóre sytuacje z wielokrotnym testowaniem, dającym losowe wyniki. Jak krzywdzono kolegów zabraniając im wyjść na kort, bo jedli śniadanie w tym samym hotelu, co kompletnie zdrowy, ale nieszczęśliwie „wytestowany” zawodnik, czy zawodniczka. Zero refleksji? A może obawa, że ich zawieszą, wyrzucą, przerwą karierę, itd.?
To wszystko mogło mieć i pewnie miało jakiś wpływ na podejmowanie złych i szkodliwych decyzji. Nie byli dobrym przykładem, za to z pewnością przysłużyli się właśnie globalistom, którzy dzięki sowicie nagradzanym gwiazdom, mogli stosować dalszą tresurę bez obaw i ograniczeń. Owszem, organizatorzy płacili mniej, bo wpływy w turniejach, czy rozgrywkach ligowych bez publiczności były mocno ograniczone. Ale coś jednak dawało się zarobić… Innymi słowy, pieniądz okazał się silniejszy, niż przekonania, czy przyzwoitość. Wiem. Obrońcy powiedzą, że przecież zawodowcy żyją z uprawiania sportu. Czym więc mieliby się różnić od nauczycieli, czy lekarzy? To prawda, że wielu zawodników czuło presję finansową. Mieli kredyty, jak inni, czasem długie przerwy z powodu kontuzji, a jeść i utrzymać rodzinę jakoś trzeba. To zrozumiałe, choć każdy ma wybór. Pisałem jednak przede wszystkim o tych, którzy już swoje zarobili i mogliby całkiem śmiało zrobić sobie przerwę, a jednak strach zwyciężył. Tylko Novak Djokovic nie dał się stłamsić. Zyskał szacunek środowiska i jednocześnie stał się zagrożeniem dla bandytów z Australii, czy innych miejsc. Jest niewątpliwie inteligentnym gościem i doskonale wiedział z jakim ryzykiem się to wszystko wiąże oraz jaki wpływ jego decyzja może mieć na innych. I właśnie dlatego powinniśmy być mu wdzięczni.
A na koniec ciekawostka, która pokazuje jakim nonsensem jest dążenie do zrównania stawek kobiet i mężczyzn w niektórych dyscyplinach sportu. Oczywiście, feministki będą krzyczeć, że to skandal, bo przecież jest równouprawnienie itd.
Czy naprawdę dałoby się obronić zrównanie nagród w piłce nożnej? A czy przypadkiem nie ma innych dyscyplin, w których próbuje się wmówić organizatorom, że nagrody muszą być równe? 😉
—
Pozwolę sobie jeszcze raz polecić się łaskawej pamięci wszystkich, którzy sobie cenią moją pracę. Wiem, że nie jest łatwo, więc tym bardziej doceniam, nawet symboliczne wsparcie. Można skorzystać z numeru konta w mBanku:
44 1140 2017 0000 4502 0148 3714 lub dla posiadaczy Revoluta, revolut.me/krzysz1b3i
Pozostałe możliwości opisane są w stopce. Będę wdzięczny również za dołożenie jakiejś cegiełki do mojego projektu wydania książki.
Podżeganie do pokoju, Elektryczne szaleństwo, Kaganiec oświaty, Antidotum na wirusy, Tydzień z hukiem, Ruskoonucyzm patriotyczny, Raszyńska masakra i czerwony diabeł, Obłędna miłość, Igrzyska śmierci w cieniu Pekinu, Klątwa Kurskiego i australijski skandal, Pudrowanie trupa i gry szpitalne, Strzały na granicy! Grobbing 2.0 i Halloween, Zjedz szczepionkę, Gladiator i dziewczyny, Turniej US Open Closed, Wymyk do podporu, Szczepionkowa propaganda nie działa! Szczepionkowe wakacje z QR kodem, Szczepionkowa schizofrenia, Największy przekręt i co dalej? Zabijamy ludzi, Złoty strzał dla seniora, To już nie teorie spiskowe! Uratowani przez Covid?
i artykuły: Szczepionkowy dogmat i cenzura, Oddali życie za pracę, Smacznego mRNA, Grafen detoksykacja, Sztuczna inteligencja głupia, jak but? Kłamstwo musi runąć! Trzymanie za mordę, System się przewraca, Ryzyko śmierci większe o 276 procent, Piętnastominutowe więzienia, Czipowanie ludzi już wkrótce! Zjedz świerszcza, Szczepionkowe skandale, Odporność zabijana na raty, Grafen zamiast wirusa? Twoja praca zniknie, 500 szczepionek w ciągu 8 lat!, Czy to na pewno wirus? To nie wirus wywołał kryzys! Kredyt społeczny wchodzi tylnymi drzwiami, Jak walczyć z WHO? Zabijanie odporności potwierdzone, A co na to Kościół? Udarów więcej o ponad 100 tysięcy procent! Pfizer obnażony, Krew zaszczepionych niebezpieczna? 14.650 rodzajów powikłań! Mechanizm covidowego oszustwa, Zaszczepione dzieci umierają 137 razy częściej, Koniec teorii spiskowych? Umiera o 691 procent więcej dzieci, Zidiocenie czy konformizm? O 10.660 procent więcej nowotworów, Manipulują i zabijają, Jak kłamcy bronią morderczych szczepionek, Psychopaci wytworzyli HIV-1, Cała prawda o COVID-19, Co wzięli zamiast szczepionki? WHO w mętnej wodzie, Teoria spiskowa do korekty, Covidowe absurdy, Sprawdź szkodliwość swojej szczepionki, Niemal o 300% więcej diagnoz nowotworów, Szczepionki czy trutka na szczury? Co pływa we krwi zaszczepionych, Masowe zgony sportowców, Eliksir śmierci, Ofiary covidowych szczepień przemówiły, Co zawierają TE szczepionki? Norymberga 2.0 coraz bliżej, Działa tylko trzecia dawka! Powiedz STOP mordercom, Magnetyczne szczepionki i depopulacja, Nie szczep się! Panikuj! Maseczki groźne dla życia, Rosyjska ruletka, Milczenie owiec? Śmierci, których nie było, A jednak się kręci